Wbrew moim wcześniejszym przewidywaniom, rekonstrukcja rządu finalnie przyniosła wydarzenia, które wypełniły moje lewackie serce radością, owocującą niepohamowanym libertyńskim rechotem.
Wszystko to stało się w czasie, gdy stężenie PiS-u i smogu w powietrzu po raz kolejny przekroczyło zdecydowanie krytyczne normy. Oczywiście nie oznacza to wcale, że na zawsze zniknęło widmo średniowiecza i hiszpańskiej inkwizycji z naszego życia publicznego, ale pożegnanie z ministrem Macierewiczem, przynajmniej dla mnie, bezcenne..., za resztę, czyli szampana, ośmiorniczki oraz występ w strojach organizacyjnych młodzieży patriotycznej z Białegostoku mogę zapłacić choćby i kartą debetową.
Jaki musi być potencjał nowego gabinetu Morawieckie-go, skoro premier zdecydował się pożegnać najlepszego, jak dotąd solidarnie utrzymywali wszyscy przedstawiciele władzy, ministra wojny od czasów Władysława zwanego Łokietkiem. Szok i moje niedowierzanie są tym większe, iż urzędujący prezes Rady Ministrów zrealizował niemal w stu procentach wszystkie moje felietonowe postulaty - pisałem o Szyszce - wycięty po rocznym polowaniu z nagonką, Radziwille - nieuleczalnie zdymisjonowany, wielokrotnie o ministrze Waszczykowskim, paradującym w namiocie typu „Brda 3” zamiast garnituru - boleśnie i doszczętnie zrekonstruowany. Bez przesadnego triumfalizmu, i tu zwracam się do moich prawicowych adwersarzy, kto miał rację?
Do pełni mojego lewackiego szczęścia zabrakło na liście ministra Ziobry, którego kandydaturę osobiście i wciąż z przyjemnością Mateuszowi Morawieckiemu podsuwam do dymisji, bo to ważna kwestia miejsca i kolejności w rządowym łańcuchu pokarmowym - zjeść czy być zjedzonym, o czym świeżo upieczony premier zapominać nie powinien ani przez chwilę, mając na rządowym pokładzie gotowego do konsumpcji prokuratora generalnego.
W ten oto niespodziewany sposób stałem się zapewne niejedynym, ale osobistym doradcą prezesa Rady Ministrów, co brzmi, nie tylko dumnie, ale i zobowiązuje, dopóki pogrążeni w bólu i żałobie zwolennicy Antoniego Macierewicza nie dojdą do siebie. Alleluja i do przodu, Panie Premierze.