Akcja wywołuje reakcję, czyli: jak się urzędnik zaweźmie, to petentowi... trotyl podłoży [felieton]

I tak bydgoski społecznik, Daniel Kaszubowski, bardzo był ciekaw, jak wypadły badania skażenia gleby i wód gruntowych na pewnej działce w pobliżu niebezpiecznego składowiska odpadów Zielona, na terenie dawnego Zachemu. Na działce tej przez kilkadziesiąt lat, do roku 2012, produkowano i magazynowano dinitrotoluen, w skrócie DNT, będący pochodną TNT, czyli trotylu. DNT, poza tym, że jest składnikiem materiałów wybuchowych, działa bardzo rakotwórczo, uszkadza wątrobę, powodują anemię, a u mężczyzn może przyczynić się do niepłodności. Nic dziwnego, że jego obecność w ziemi i wodzie może budzić obawy nie tylko działaczy społecznych.

I co jest z tym DNT pod trawą na upadłym Zachemie? Ano… nie wiemy i szybko pewnie się nie dowiemy. Chociaż bowiem społecznik w korespondencji z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska, która dwa lata temu zlecała badania stanu środowiska w tym miejscu, powoływał się na prawo dostępu do informacji publicznej, to tej konkretnie informacji nie otrzymał. Ba, nie pomogło mu nawet skuteczne odwołanie do organu nadrzędnego wobec RDOŚ – Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska.
Ktoś w RDOŚ zawziął się pewnie, by postawić na swoim. W uzasadnieniu ponownej decyzji odmowy dostępu do interesujących społecznika wyników badań przeczytał on bowiem, że DNT do 2012 roku produkowano na zamówienie wojska. Stąd „zachodzi negatywna przesłanka udzielania informacji w postaci możliwego naruszenia interesów obronności i bezpieczeństwa państwa na skutek udostępnienia jej wnioskodawcy. Nadmienić należy, iż udostępnienie żądanej informacji może służyć obcym podmiotom w ramach tzw. wojny informacyjnej obcych wywiadów, siania publicznej dezinformacji w zakresie zagrożeń środowiskowych, co nie tylko może zagrozić bezpieczeństwu lokalnemu, ale i bezpieczeństwu państwa czy bezpieczeństwu publicznemu w lokalnej strefie oddziaływania Bydgoszczy i jej okolic” - czytamy w uzasadnieniu RDOŚ.

Dodajmy, że na miejsce, w którym produkowano DNT, można dziś wejść bez przepustki. Nie chroni go nawet dziurawy, skorodowany płot. Właściwie strach to podawać do publicznej wiadomości, bo może ten felieton przeczyta jakiś współczesny agent Stirlitz i pod osłoną nocy pobrawszy próbkę do badań, odsłoni tajemnicę zagrażającą bezpieczeństwu państwa polskiego. Ale w końcu to nie ja rozebrałem płot i biuro przepustek przy bramie wjazdowej do śp. Zachemu.

Lepiej powiodło się naszemu reporterowi, który zgłębiał tajemnicę pracy pełnomocnika prezydenta Bydgoszczy do walki z korupcją. Nie był to wprawdzie pełen sukces, bo dziennikarzowi nie udało się porozmawiać z samym, najwidoczniej głęboko zakonspirowanym pełnomocnikiem, tylko z rzeczniczką prezydenta. Nasz człowiek dowiedział się jednak, co jest podstawowym obowiązkiem służbowym tego pełnomocnika. Człek ów „dokonuje analizy oświadczeń majątkowych poprzez porównanie treści analizowanego oświadczenia majątkowego oraz załączonej do niego kopii zeznania o wysokości osiągniętego dochodu w roku podatkowym z treścią uprzednio złożonych oświadczeń majątkowych oraz dołączonymi do nich kopiami zeznań, to jest 10 920 stron”.

Wyszło szydło z worka. Funkcja brzmi dumnie, ale robota z nią związana kojarzy się z Kopciuszkiem.