Autorzy telewizyjnego reportażu poświęconego przemysłowej soli wykorzystywanej do celów spożywczych stawiają pod wielkim znakiem zapytania jakość pracy inowrocławskiego Sanepidu. Ten nie ma sobie jednak nic do zarzucenia.
<!** Image 2 align=middle alt="Image 186068" >
Okazuje się bowiem, że już w 2008 roku Powiatowy Inspektor Sanitarny kontrolował firmę z Chełmiczek pod Kruszwicą, która jest zamieszana w aferę.
- Sprawdził tylko dokumenty, nie dotknął nawet worka z solą. Tymczasem dokumenty były fałszywe - stwierdził w wywiadzie reporter tvn-owskiego programu "Uwaga", Tomasz Patora.
Na dowód tego opublikowano pismo sygnowane przez szefa inowrocławskiego Sanepidu, Marka Prusia. - Przeanalizowano dokumentację umożliwiającą zidentyfikowanie dostawców soli używanej do produkcji azotynowej soli peklującej. Po przeprowadzonym wstępnym dochodzeniu nie stwierdzono, aby do produkcji azotynowej soli peklującej używana była sól wypadowa - czytamy w piśmie.
Marek Pruś twierdzi tymczasem, że kontrola w Chełmiczkach nie polegała jedynie na przeglądaniu dokumentów. - Pojechaliśmy do zakładu, ale nie mogliśmy przeprowadzić kontroli, bo nie było właściciela. Więc pojechaliśmy drugi raz i dopiero wtedy pobraliśmy próbki. Jest na to wszystko dokumentacja - wyjaśnia szef inowrocławskiego Sanepidu, który potwierdza jednak, że sól nie była badana w kierunku szkodliwych siarczanów, jakie zawiera sól powypadowa.
W opublikowanym wczoraj wieczorem telewizyjnym reportażu pojawiła się także jedna z inowrocławskich piekarni, jako ta, do której dociera trefna sól. Z jej właścicielami nie udało się nam skontaktować.
- Staramy się nie zwracać uwagi na to całe zamieszanie - mówi ekspedientka w jednym ze sklepów, która zagadnięta o aferę początkowo udawała, że nie wie o co chodzi.
Tymczasem jedna z działających w Inowrocławiu sieci mięsnych, aby uspokoić klientów, bo w aferę zamieszane są też firmy wędliniarskie, wywiesiła w drzwiach sklepów informację, że używa soli z potwierdzonego i sprawdzonego źródła.