[break]
Rewolucję w szkolnym żywieniu wywołało rozporządzenie ministra zdrowia z końca sierpnia br. Na długiej liście znajdują się produkty zakazane i te, których można używać. Słodkie kompoty, ziemniaki polane tłuszczem, czy zupa doprawiona solą odchodzą w niepamięć. W ten sposób resort chce walczyć z otyłością wśród dzieci i młodzieży. Szkolne kucharki studiują nowe przepisy i łamią sobie głowy.
Smażone i ryba tylko raz
Gimnazjum nr 25 w Bydgoszczy. Dziś w szkolnym menu na obiad klopsy mielone smażone, ziemniaki, surówka z pekińskiej kapusty, kefir i jabłko. - W tym tygodniu więcej smażonego mięsa nie będzie, bo zgodnie z przepisami może być tylko raz na tydzień - mówi Danuta Maćkowska, intendentka. - Jutro planujemy zupę kalafiorową, makaron z sosem pomidorowym i gruszkę, a w środę śledzia w śmietanie z ogórkiem kiszonym i jabłkiem.
Sporo trzeba się nagimnastykować, aby posiłki były smaczne. Większość potraw musi być gotowana lub duszona, a kompoty słodzone miodem. Nie wolno nam używać cukru czy sosów w proszku. Z tego powodu musiałam oddać wcześniej zamówiony towar. Obiady kosztują 3,50 zł, ale czy ich cena wzrośnie, trudno powiedzieć.
Kucharka Beata Sowińska przyznaje, że ma obawy, czy jedzenie będzie smakowało młodzieży. - Nawet vegety nie mogę użyć. Ale cóż, przepisy to przepisy - załamuje ręce.
Bez soli i maggi
Zaniepokojone są też kucharki w SP nr 2 w Bydgoszczy. - Nie mieliśmy żadnych szkoleń. Dostałyśmy do wglądu rozporządzenie ministra zdrowia i kontaktowałyśmy się z sanepidem, by wiedzieć, jak teraz gotować - przyznają Arleta Kubacka, Grażyna Buras i Danuta Wynarska.
- U nas obiady przygotowujemy dla około 130 uczniów. Nie wolno nam używać soli, maggi, kostek rosołowych, czy kwasku cytrynowego. Potrawy przyprawiamy imbirem, pieprzem i ziołami, ale czy to będzie pyszne? - zastanawia się Arleta Kubacka. - Boimy się, że to jałowe jedzenie nie przypadnie do gustu uczniom, zaczną rezygnować ze szkolnych obiadów, a my stracimy pracę - dodaje Grażyna Buras.
Zdaniem Aleksandry Kuś, dyrektorki Zespołu Szkół nr 10 w Bydgoszczy, nowe przepisy wprowadziły sporo zamieszania.
- Są absurdalne. Jak przekonać ucznia, by wypił kompot bez cukru? - pyta retorycznie. - Pod przykrywką dobrego uczynku, wylano dziecko z kąpielą. Należało zacząć od edukacji, a nie zabraniania. Nasza szkoła jest szkołą sportową. Wydatek energetyczny uczniów jest większy niż innych dzieci, a wrzucono nas do jednego worka. Może dojść do tego, że dzieci będą musiały wykonać swój trening, a będą niedożywione. Co wtedy?
Uczniom zmiany też się nie podobają. Wielu wzdryga się na myśl o herbacie z miodem, czy rybie, która obowiązkowo raz w tygodniu będzie w menu. Martwią się też właścicielki szkolnych sklepików. - Kanapki z ciemnego pieczywa, płatki kukurydziane z mlekiem, czy ciasteczka owsiane nie cieszą się zainteresowaniem młodzieży - mówi Hanna Cabała ze sklepiku w Gimnazjum nr 25. - Prowadzę też sklepiki w VI LO i "ekonomiku", ale nie wiem, jak długo to się będzie opłacało. Uczniowie i tak przynoszą do szkoły batony czekoladowe i drożdżówki. Tylko patrzeć, jak zacznie kwitnąć handel w szkole.