Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwierzenia przy muzyce: Zaprosić uczniów do gry w filharmonii 
- to był pomysł wręcz samobójczy

Magdalena Jasińska
Mirosław Żyta prowadzi od lat klasę perkusji w Państwowym Zespole Szkół Muzycznych w Bydgoszczy
Mirosław Żyta prowadzi od lat klasę perkusji w Państwowym Zespole Szkół Muzycznych w Bydgoszczy Magdalena Jasińska
Mirosław Żyta - niedawno uhonorowany Medalem Zasłużony Kulturze Srebrną Gloria Artis - opowiada nam o swej karierze nauczyciela i muzyka.

Jest Pan ojcem bydgoskiej rodziny, gniazda perkusyjnego. Srebrna Gloria Artis to miłe docenienie tego, co Pan przez lata zrobił.
Szczerze powiem, byłem bardzo zaskoczony, że ktoś to docenił. A czy gniazdo?... Można tak powiedzieć. Kiedyś Jan Ptaszyn Wróblewski powiedział, że on by sobie tak życzył, żeby w Warszawie też powstała taka grupa „świrów”, bo przecież inaczej ich nie można nazwać. Jeżeli mam grupę kandydatów na perkusistów, którzy przychodzą do szkoły w określonym celu, to moja rola polega na tym, żeby ich nie zepsuć i pomóc im spełniać marzenia. Teraz to się tak porobiło, że uczniowie nie wiedzą, po co przychodzą do szkoły. Przeważnie jest tak, że to rodzice im kazali, a to olbrzymia różnica.

To znaczy, że dziś już Pan 
nie ma takich zwariowanych uczniów?
Nie ma. Mam jedną uczennicę, która jest zakręcona, ale jest to taka ostatnia Mohikanka. W tamtych czasach było siermiężnie, walczyliśmy, żeby zdobyć jakiekolwiek instrumenty. Dziś instrumentów jest w bród i to najwyższej klasy, tylko brakuje kogoś, kto by na nich zagrał.

A pamięta Pan, od czego to się zaczęło? Wiążą się z tym jakieś fajne wspomnienia?
To się zaczęło od mojego pierwszego absolwenta. Ja wtedy uczyłem w Toruniu, zacząłem pracować w filharmonii, to był 1971 rok. Pamiętam, że mój pierwszy uczeń nazywał się Domański, chyba Janusz. On marzył o tym, żeby być perkusistą jazzowym. Byłem przerażony, bo wówczas o jazzie nie miałem pojęcia, nie wiedziałem, jak to ugryźć. Na szczęście, miałem w Poznaniu profesora Jerzego Zgodzińskiego, który mi pomógł. Dostałem od niego materiały. Janusz zagrał dyplom, grał wtedy po raz pierwszy w historii szkoły dyplom na bębnach. Zdradziły go angielskie tytuły utworów, był wielki opór dyrekcji, ale wszystko skończyło się fajnie. Bardzo wielu ludzi przyszło na jego dyplom, bo rozniosła się wieść, że to będzie jazz. Później, jak zacząłem uczyć w Bydgoszczy, to miałem bardzo zdolnych uczniów, choć może mniej pracowitych. Zauważyłem, że u młodych ludzi w wieku 15, 16 lat następuje taki przełom – oni nagle zaczynają wiedzieć, czego chcą. Miałem też na początku takich uczniów, którzy wiedzieli, że chcą grać klasykę. W Filharmonii Pomorskiej graliśmy sporo z kolei utworów, gdzie potrzeba było wielu perkusistów i nie było ich skąd wypożyczyć. Ja wówczas zrobiłem eksperyment, dyrektor Andrzej Szwalbe się na to zgodził, dyrektor Wit też, choć z małymi oporami. Zaprosiłem swoich uczniów do zagrania w filharmonii. Z perspektywy lat mogę powiedzieć, że to był wręcz pomysł samobójczy. Na całe szczęście, wszystko dobrze wyszło i potem to już była taka tradycja, że podczas niektórych koncertów dopraszaliśmy uczniów z mojej klasy.

Ale Pan nie tylko uczył i grał w filharmonii, grywał Pan również jazz za granicą.
Był taki moment, pomyślałem, że może spróbowałbym i ruszył w świat sprawdzić, jak to na tym zgniłym Zachodzie jest. Pierwszy był cyrk, to jest szkoła życia. Perkusista w cyrku ma przechlapane, to taka niewdzięczna rola, trzeba wszystko, co się dzieje na arenie, podkreślić. Wtedy po półrocznym pobycie kupiłem sobie malucha - nowego. Przestałem nawet na chwilę uczyć, ale wróciłem. To wszystko przez Łukasza, syna. Wróciłem i się zaczęło. To chyba był najpiękniejszy okres - miałem 14 „świrów”, uczniów od czwartej klasy podstawówki do klasy maturalnej. Najfajniej w klasie jest wtedy, kiedy ma się kogoś już grającego, taką lokomotywę i wszyscy do niego równają. Powstał wtedy zespół perkusyjny i była duża rywalizacja. Myśmy szli jak burza. Moi uczniowie zaczęli grać w profesjonalnych zespołach.

Czy Pana młodszy syn Łukasz był skazany na to, żeby zostać perkusistą?
W naszym domu zawsze była muzyka. Moja żona jest pianistką, starszy syn Marcin gra na klarnecie i jak wyjeżdżaliśmy na konkursy czy festiwale, to braliśmy dzieci ze sobą. W 1978 roku wyjechaliśmy na festiwal muzykującej młodzieży w Kielcach, tam mieliśmy mnóstwo koncertów. Na jednym z nich widzę, 
że w pewnym momencie na scenę wychodzi Łukasz 
- miał wtedy 3 lata – i ma w rękach marakasy, kłania się i zaczyna grać. W „czasie” wszystko się zgadzało. Po koncercie jakaś pani redaktor z kieleckiej gazety zapytała go, kim będzie, jak dorośnie. On zdziwiony, że pani nie wie, odpowiedział: „No jak to – będę bębniarzem”. Do dziś mamy tę gazetę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!