Odcięcie gazu dla „Ireny” jest niczym ugryzienie przez muchę tse-tse. Wygaszone zostaną bowiem wanny, a to oznacza praktycznie śpiączkę zakładu.
<!** Image 3 alt="Image 158203" sub="Podczas czwartkowego wiecu przed zakładem szefowie huty zapewniali załogę, że jest nadzieja dla „Ireny”, ale miny niektórych pracowników wskazywały na to, że przewidują oni czarny scenariusz Fot. Jarosław Hejenkowski
">
Pracownicy gazowni pojawili się w jednym z największych podmiotów w mieście po południu.
- Nie mogliśmy ich nie wpuścić, bo zagrozili prokuraturą. Ludzie płaczą. Jest jak na pogrzebie - relacjonuje wydarzenia w zakładzie jedna z pracownic.
Na szczęście nie doszło do rękoczynów. Prezes firmy Zbigniew Zawierucha ocenia, że jego załoga podeszła do sprawy spokojnie i merytorycznie. - Było spokojnie. Nikt nie chciał niczego blokować i nikogo bić. To nie ten etap - mówi w rozmowie z „Expressem”.
<!** reklama>Jeszcze rano miał nadzieję, że najgorszego uda się uniknąć i gaz będzie dostarczany. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, największy wierzyciel spółki, zażądało jednak, aby firma płaciła za dostawy każdego dnia osobno, czyli 20-40 tys. zł dziennie.
Odcięcie gazu oznacza wygaszenie hutniczych wanien i pogrążenie zakładu w śpiączce. Dziś pracownicy, którzy mają zaległe urlopy, zaczną je wykorzystywać. Inni będą mieli postojowe. Pracować będą tylko zajmujący się zdobieniem kryształów, bo w magazynach huty jest jeszcze ten półprodukt.
<!** Image 2 alt="Image 158133" >
- Zaczyna się nowy etap w dziejach huty. Musimy przetrwać ten najtrudniejszy okres - ocenia nowy prezes spółki i zapewnia, że jest dla niej szansa. W piątek spotkał się w Warszawie z przedstawicielami trzech funduszy inwestycyjnych zastanawiających się nad przejęciem zakładu.
- Są one zainteresowane ratowaniem naszego zakładu, bo właściciele chcą się nas pozbyć – mówi Zbigniew Zawierucha.
Teraz wszyscy czekają na decyzję sądu, do którego został zgłoszony wniosek o upadłość w trybie układowym. Oznacza to, że za jakiś czas Temida przyśle do huty nadzorcę i spełnione zostanie jedno z największych marzeń załogi - właściciel spółki, Marian Kwiecień, nie będzie miał prawa podejmowania decyzji.
To on, według większości załogi jest winny temu, że „Irena” jest w tak złej sytuacji - ma około 65 milionów złotych długu.
Jeśli nie uda się żaden z planów ratowania zakładu zatrudniającego ponad 400 osób, podzieli on los zakładów mięsnych, „Igalu”, „Domgosu” czy „Modiny”, które jeszcze w latach 80. znajdowały się w świetnej kondycji, a później upadły niemal z dnia na dzień.
Warto wiedzieć
- Huta istnieje od 1927 roku.
- W 1992 r. zadebiutowała na giełdzie, a w 2005 r. dołączyła do firm grupy kapitałowej Mariana Kwietnia.
