Zobacz wideo: Michał Barański, uczeń VI LO w Bydgoszczy, poleci do Stanów Zjednoczonych

Wiedziałem, że żona czeka na tę wizytę u specjalisty w poradni jednego z dużych bydgoskich szpitali od paru miesięcy. Wiedziałem, że już parę tygodni wcześniej wizyta została przełożona, bo też nie było lekarza. Wiedziałem wreszcie, że dolegliwości żonie nie przechodzą, że co rano budzi się z bólem...
Ta historia ma szczęśliwe zakończenie. Bodaj po półtorej godziny spędzonej przed gabinetem żona doczekała się upragnionej wizyty. Gdy zadzwoniłem do niej po południu, była jak szczygiełek: - Trafiłam na wspaniałą lekarkę. To był wreszcie ktoś, kto się mną serdecznie i fachowo zajął.
Potem usłyszałem, że nowa pani doktor nie ograniczyła się w swej pracy, tak jak to bywało podczas wcześniejszych wizyt u innego doktora, jedynie do sprawdzenia wyników badań i przepisania kolejnego zestawu tych samych leków. Żona dostała też skierowanie na wiele zbiegów fizjoterapeutycznych, i to na cito. Przede wszystkim jednak odzyskała wiarę w to, że w państwowej służbie zdrowia można coś załatwić bez znajomości.
Opowiastkę tę dedykuję wszystkim pacjentom, którzy stracili wiarę w bezinteresowną życzliwość lekarzy. To jest trochę tak jak z miłością - czasem trzeba długo szukać, nim się ją znajdzie.