Jak i dla całej masy Polaków-szaraków z mediów, szpitali, knajpek, komunikacji czy służb wszelakich, co to w prawie każdą niedzielę ganiają do roboty, aż furczy. I ganiać będą dalej, bo, według panów etatowych związkowców, na prorodzinność zasługują tylko sklepy i to jedynie te wielkie i zagraniczne.
W ostatnim tygodniu moje rozczulenie i zazdrość zastąpiła jednak duma narodowa, bo zaczęła się wszechsklepowa licytacja, jak też zakaz handlu spolszczyć, czyli ominąć. A talentu rodakom nigdy nie brakowało. Tak więc na stacjach benzynowych, zwolnionych z zakazu, będą powstawały supermarkety, w których handlować się będzie wszystkim, nawet, jak wyczytałem, artykułami futrzarskimi i wyrobami porcelanowymi, co pewnie zwabi lud polski szczególnie. Supermarkety będą za to wypiekały pieczywo, żeby udawać piekarnie, a najodważniejsze chcą sprzedawać butelkowane paliwo, co z kolei zmieni je cudownie w stacje benzynowe... A mi się wydaje, że co do tych niedziel, to ważniejszy będzie ten inny biznes, który nam się cudnie narodzi.
Bo przecież ów zakaz handlu zmieni nam Polskę i Polaków nie dlatego, że rodacy nie będą mogli kupić w niedzielę jakiejś lodówy. Rodacy przede wszystkim nie będą się mieli gdzie podziać.
Bo Polacy-szaracy przywykli do spędzania prorodzinnego czasu w galeriach, w których nie oddają się wcale nieustającym zakupom. Ot, w ciepełku snują się, jedzą, spotykają znajomków i zwiedzają sklepy. Taki mamy klimat i takich mamy rodaków. I kto im zaproponuje coś w zamian? Jakąś galerię - nie galerię, agorę naszą polską, z kebabem, daszkiem i atrakcją dla dziatwy? Z całym szacunkiem, ale raczej nie sportowi naganiacze - od dygania na rowerku czy biegania w kółko - bo Polak-szarak raczej sportowo męczyć się nie lubi, zwłaszcza w dzień święty. W każdym razie jakaś branża musi tę próżnię wypełnić. I jedno jest pewne - masa ludzi będzie w tej branży pracować w niedziele.
