Brzmi to może kabaretowo, ale naszemu Czytelnikowi, który wpadł do studzienki wcale nie było do śmiechu. Zwłaszcza że ustalenie właściciela brakującej pokrywy wcale do łatwych nie należało. W końcu okazało się, że za studzienkę odpowiada prywatny właściciel posesji, nieskory zresztą do zabezpieczenia włazu.
PRZECZYTAJ:Za zabezpieczenie studzienki odpowiada jej właściciel
Na co dzień, spacerując po ulicach miasta i poruszając się samochodem nie zdajemy sobie sprawy z tego typu zagrożeń. Kto będzie szukał dziur w chodniku czy otworów ziejących w jezdni? Zresztą, nawet jeśli je zauważymy, będzie to nasze ostatnie spostrzeżenie przed znalezieniem się w szpitalu.
Od dwóch tygodni z niepokojem obserwuję to, co dzieje się przy ulicy Glinki, przed wjazdem do parku przemysłowego. Najpierw przechylający się na chodnik płot, potem sama rura od płotu, a teraz kawałek dalej otwarty właz energetyczny, który opasano byle jak taśmą. Ktoś zastawił pułapkę i czeka na ofiarę?