Problem przeciążonych dróg przerasta kolejne rządy, które w kolejnych kampaniach zgłaszają, że teraz to już na pewno trafią tiry na tory. A że infrastruktura kolejowa nie najlepsza, a lobby transportowców samochodziarzy silne, to tiry walą tranzytem przez polskie miasta, a problem dziur i kolein raczej się pogłębia niż znika.
Przeczytaj:Brak TIR-ów w mieście - jakie są z tego korzyści?
Łódzki Instytut Spraw Obywatelskich INSPRO, który od dwudziestu lat stara się wysłać tiry na tory, podaje, że jedna 40-tonowa ciężarówka potrzebuje trzech sekund, żeby rozjechać drogę w takim stopniu jak ponad 163 tys. samochodów przejeżdżających przez ten sam punkt. Lokalni władcy wielkiego wyjścia nie mają, bronią się zakazami w mikroskali, ale głównie to zajmują się łataniem dziur. Taka na przykład trasa Bydgoszcz - Inowrocław zdobędzie chyba tytuł najbardziej sfrezowanego asfaltu na świecie, bo co i rusz drogowcy równają ją aż miło. Jak wytrzymamy jeszcze trzy lata, to „bydgoskie” tiry połknie S5. Chyba że coś połknie budowę trasy S5.