Dla trzymającej władzę części kujawsko-pomorskiego świecznika taki rozwój wypadków jest korzystny, żeby nie powiedzieć pożądany, a może i po części sprowokowany. Sami bowiem przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej, m.in. w osobie posłanki Iwony Kozłowskiej, przyznają, że perspektywa koncepcji rozwoju kraju do roku 2050 jest tak odległa, że wątpliwe, by pasowała do świata przyszłości. Ze swej strony dodam tylko, że ta wątpliwość jest szczególnie charakterystyczna dla Polski. Mam bowiem wrażenie, że od 2005 roku, kiedy to PiS pierwszy raz przejęło władzę, kolejne ekipy u państwowych sterów wprost wychodzą ze skóry, by zarówno ze zrealizowanych, jak i jedynie zainicjowanych przez poprzedników inicjatyw pozostało jak najmniej, a najlepiej nic.
Terminal Intermodalny Bydgoszcz Emilianowo ma w tym kontekście taki właśnie feler: obarczony jest grzechem pierworodnym. Jego powstanie zainicjowano w PiS-owskiej ośmiolatce, po czym na konferencjach prasowych, także w puszczy, przy stacji, polityczną reklamę robili sobie przy obrazkach terminalu prawicowi kandydaci na parlamentarzystów czy samorządowców. Nic dziwnego zatem, że teraz żaden z polityków koalicji rządzącej nie ma ochoty, by poświęcać czas i autorytet na aktywne (nie deklaratywne) ratowanie tej inwestycji.
W mojej opinii, najmniej winny likwidacji spółki, która miała terminal wybudować oraz uczynić z niego gospodarczą lokomotywą dla Bydgoszczy i całego regionu, jest jej większościowy właściciel, mający 88 proc. udziałów – Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa (oficjalnie jego zaangażowanie tłumaczono tym, że terminal poprawi przede wszystkim obrót towarami rolno-spożywczymi). Za czasów autorytarnych rządów PiS nie miało większego znaczenia, która spółka czym zawiadywała. Rzeczywiści zawiadowcy siedzieli bowiem w zupełnie innej budce. Ośrodek wsparcia rolnictwa, chcąc nie chcąc, firmował więc potężny terminal przeładunkowy, który miał połączyć transport kolejowy z drogowym, a kiedyś także lotniczym i rzecznym.
Po zmianie władzy KOWR pewnie odczuł ulgę z tego powodu, że terminal w Emilianowie stracił polityczne skrzydła i jak się okazało, łatwo było się go pozbyć. Mrzonką okazały się też nadzieje, że ten stan rzeczy może zmienić nowy wiceszef KOWR – bydgoszczanin Jan Szopiński, który wcześniej wielokrotnie opowiadał się za jak najszybszą budową terminalu. Prawda jest taka, że Jan Szopiński nie będzie umierał za inwestycję w Emilianowie, bo, po pierwsze, jest członkiem partii wchodzącej w skład koalicji rządzącej Polską, a po drugie, posada w KOWR jest dla tego 67-letniego polityka prawdopodobnie ostatnią okazją do finansowego odkucia się i nie będzie, siedząc na tym stołku, ryzykował szybkiego odesłania na wikt ZUS-u.
A czy gotowi będą zaryzykować wydatki na terminal intermodalny wysyłający teraz niejasne sygnały w tej kwestii prezydent Bydgoszczy i marszałek województwa? Wątpię. Dla Rafała Bruskiego byłoby to wikłanie się w inwestycję leżącą poza terenem miasta i mającą wymiar dalece ponadlokalny. Dla Piotra Całbeckiego zaś inwestowanie pod nosem bydgoszczan to zawsze ryzyko wystawiania się na krytykę lokalnego establishmentu, który zawsze w takim wypadku nieufnie patrzy mu na ręce, dopatrując się ukrytych, antybydgoskich intencji.
A czas płynie, biznesowa konkurencja nie śpi…
