Najwybitniejszy z żyjących polskich kompozytorów i pewnie w ogóle jeden z największych twórców muzycznych współczesności, przyjechał do nas we właściwym czasie. W czasie, kiedy żyjemy tak ważkimi problemami, jak broda transwestycznego zapiewajły z Austrii oraz zagadnieniem, czy w najnowszym teledysku Donatana będą - przepraszam za wyrażenie - cycki, czy też ich nie będzie.
Dąb, który mistrz wczoraj w Bydgoszczy zasadził, pozwoli nam przyjąć właściwą miarę w ocenie otaczającej nas zewsząd coraz bardziej miałkiej popkulturowej papki. Drzewko będzie wzrastało cierpliwie, obojętne na to, kto w danym roku wygra Eurowizję, a kto przegra „Mam talent”. Za wiele, wiele lat, ci, którzy przyjdą po nas, wspomną wczorajszy dzień. Kto będzie wtedy pamiętał o tych dzisiejszych bzdecikach, które na chwilę rozpalają do czerwoności internautów? Wszyscy za to będą pamiętać Pendereckiego, człowieka, który łączył pasję twórcy muzyki z pasją znawcy drzew. W swoich podkrakowskich Lusławicach kompozytor stworzył niezwykłe arboretum, istną żywą symfonię ułożoną z drzew.
Nie namawiam do masowego kupowania i słuchania płyt Pendereckiego, bo to nigdy nie nastąpi. Jednak namawiam do tego, żeby w wolnej chwili odwiedzić bydgoską Aleję Dębową, a przy okazji oddzielić to, co ważne, od tego, co przeminie jak sezonowy szlagier.