Przy znajdującym się kilka metrów od sklepów: mięsnego, rybnego, a także straganów z warzywami i owocami śmietniku nie da się przejść obojętnie. Reakcje klientów są wymowne - odwracają głowy, zatykają nosy. Wokół unosi się fetor pochodzący z gnijących odpadów biologicznych i stert śmieci wszelakiej proweniencji, które nie mieszczą się w metalowych kontenerach i plastikowych pojemnikach. Do tego tłuste muchy, które stanowią realne zagrożenie epidemiczne.
- Nic się nie zmieniło od wczoraj. Syf straszny – słyszę w sklepie mięsnym. - Na szczęście drzwi są zamykane – dodaje ekspedientka.
Skontaktowaliśmy się z Dariuszem Grocholą, prezesem spółki „Jan-Dar”, zarządcą targowiska. Na wstępie usłyszeliśmy, że kontenery zostały dziś rano (19 lipca br. - HS) opróżnione, co oczywiście jest nieprawdą (patrz zdjęcia z wczoraj i dziś).
Zdaniem zarządcy „śmieciowy problem” to skutek zdarzeń losowych – choroby kierowniczki targowiska i zmiany firmy sprzątającej. Ale nie tylko. - Na targowisko notorycznie podrzucane są śmieci. Ktoś właśnie zostawił opony – dodaje Grochola.
Pytany, ile razy – w tygodniu – śmieci są wywożone przyznał, że nie ma pojęcia, wszak zarządza dużą firmą. Zapewnił natomiast, że wraz z powrotem kierowniczki targowiska problem się skończy. - Wraca do pracy w poniedziałek i złoży nowe zamówienie, by śmieci, były częściej wywożone - deklaruje.
Chcieliśmy także zapytać o plany związane z przyszłością targowiska – w pawilonach wiele boksów jest zamkniętych, część zadaszona woła o pomstę do… Dariusz Grochola nie odmówił, lecz nie chciał rozmawiać telefonicznie.
Od autorki: Choroba pracownika to zdarzenie losowe. Fakt! Jednak szef powinien „stanąć na głowie”, by w mig interweniować w tak naglącej sprawie. Tym bardziej, że jak sam mówi zarządza dużą firmą, więc jacyś „pracownicy w zastępstwie” powinni się znaleźć. Jest jeszcze sprawa nadzoru sanitarnego. Ciekawe, jak często pracownicy sanepidu odwiedzają miejskie targowiska...
