Moja żona, która we wtorek robiła zakupy, wróciła do domu wkurzona. Niby prawie wszystko było otwarte, ale na wielu półkach brakowało świeżego towaru. Co z tego, że personel sklepu przerwał sobie długi weekend, skoro brzuchem do góry mogli leżeć producenci i dostawcy? Dziwne, że taki nietypowy dzień wybrali sobie na strajk włoski związkowcy z kilku sieci handlowych. Sprawia to wrażenie, jakby chcieli odfajkować pewien punkt programu działania, ale w taki sposób, by, broń Boże, klientów nie zrazić do siebie i nie zniechęcić do zakupów. Obawiam się jednak, że taki protest jak kaczka po wodzie spłynie także po szefach wielkich sieci.
Ba, to sieć w tym starciu wypada lepiej niż związkowcy! Na sąsiedniej stronie czytam oto, że w Biedronce w ostatnich miesiącach podnoszono wynagrodzenie aż trzy razy. Czytam i myślę sobie: o co tym pracownikom właściwie chodzi, skoro ja nie miałem podwyżki od kilku lat? Strajk, włoski czy jakikolwiek inny, jest okazją do poinformowania społeczeństwa o problemach jakiejś grupy pracowników. Handlowcy, niestety, słabo mnie uświadomili.
