Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Mieczysławem Marczyńskim, taksówkarzem ze Żnina

Maria Warda
Mieczysław Marczyński jest najbardziej rozpoznawalnym żnińskim taksówkarzem, bez niego miasto było smutniejsze
Mieczysław Marczyński jest najbardziej rozpoznawalnym żnińskim taksówkarzem, bez niego miasto było smutniejsze Maria Warda
Nasz bohater zna prawie każdą rodzinę w gminie Żnin i poza jej rogatkami. Jest uczulony na pijanych kierowców i ma receptę, jak zrobić z nimi porządek.

Zawód taksówkarza przechodzi w pana rodzinie z ojca na syna. Ojciec był bardzo cenionym kierowcą.
To prawda. Mój śp. ojciec był znany w środowisku taksówkarzy. Przygodę za kółkiem zaczynał w 1973 roku. Jego pierwszym samochodem była biała Warszawa. Kupił ją od pana Ciemnoczołowskiego, rolnika z Szelejewa. Na tamte czasy to był samochód wysokiej klasy, po prostu dzisiejszy mercedes. To były czasy, kiedy ludzie dużo korzystali z naszych usług. Dziś już chyba nikt nie pamięta, że w Żninie było 38 taksówek.

Pomimo tego na postojach czekały długie kolejki podróżnych.

Postój tak jak dziś, był przy końcu ulicy Śniadeckich, a kilkanaście metrów dalej, na Placu Działowym znajdował się dworzec PKS. Autobusy, jak to autobusy, często się psuły, więc ludzie nagminnie korzystali z naszych usług.

Stać ich było na taki luksus?

Tak. Każdy miał pracę, zakładów nie brakowało, a pieniądz miał inną wartość. Ludzie też żyli bardziej zbiorowo. Skrzykiwali się, dzielili koszty na każdy był zadowolony. Dobra passa trwała do końca minionego ustroju. W Żninie zostały 4 taksówki, a i te stoją godzinami na postoju bezczynnie.

Z pewnością przeżył pan wiele mrożących krew w żyłach przygód.

Jestem do dyspozycji klienta w dzień i w nocy, a zdarzają się różni. Raz wiozłem mężczyznę, który oznajmił, że wyszedł z więzienia w Fordonie, wraca do domu, za kurs zapłaci żona. Okazało się, że mieli książeczkę oszczędnościową, ale pieniędzy na niej nie było. Jakoś udało się pozytywnie rozwiązać problem. Ojciec miał trudniejszy przypadek, coś mu się nie zgadzało i zadzwonił po mnie. Gość mówił, że ma samochód koło garaży w Barcinie, chciał abyśmy wepchnęli mu ten pojazd do garażu. Tak też uczyniliśmy. Nie minął tydzień, a został zatrzymany przez policję, ponieważ rzucał kamieniami w okna szkoły. W trakcie przesłuchania funkcjonariusze pytają gdzie jest jego sąsiad, a on mówi, ze poderżnął mu gardło, bo nie mógł na niego patrzeć. Po prostu upatrywał starszych ludzi, ojciec miał wyczucie.

Kilka lat temu wziął pan udział w maratonie w Nowym Jorku.

To było spełnienie moich marzeń. Aby mieć pieniądze na podróż sprzedałem taksówkę. W ciągu ponad 6 godzin przeszedłem 42 kilometry 195 metrów. W biegach udział wzięło około 35 tysięcy ludzi z całego świata, wielu nie wytrzymało, zabierało ich pogotowie, a doszedłem i nie byłem ostatni. Inna sprawa, że przez 10 dni nie mogłem chodzić, takie miałem zakwasy. Nowy Jork mnie urzekł. To prawdziwa stolica świata, bardzo bezpieczna, chociaż dziennie ginie tam pięć osób. Bywa, że są postrzeleni przez policję, lub ulegają wypadkom.

Zdążył pan poznać Amerykę?

Trochę. Mieszkałem na Dolnym Brooklynie, opiekowała się mną, pochodząca ze Żnina, Lucyna Popielarz-Popadiuk. Pokierowała, gdzie się poruszać i jak zdobyć choć parę groszy na ten krótki pobyt. Nie było z tym problemu, bo tam wszystko jest tanie. Woda i gaz są za darmo, a prąd kosztuje symboliczny grosz. Tam ludzie nie boją się jutra.

Trzeba było zahaczyć się na taksówkę.

Proponowali mi, abym został kierowcą słynnej żółtej taksówki. Mówili, że z językiem angielskim dam sobie bez trudu radę, wiem też, że nie miałbym problemu z opanowaniem topografii stolicy świata, bo tam jest numeracja i trafisz wszędzie, nawet jak jesteś pierwszy raz. Wróciłem do Polski, ale zachowałem miłe wspomnienia. W samolocie poznałem Andrzeja Zielińskiego ze Skaldów, bardzo miły życzliwy człowiek, później spotkałem go na premierze Starej Baśni Hoffmana na Broodway’u.

Nie dorobił się pan w tej Ameryce.
Ta przygoda miała wpływ na moje życie zawodowe, bo w Stanach byłem krótko, nie dla zarobku. Po powrocie nie stać mnie było na zakup samochodu. Pracowałem jako kierowca. Dopiero niedawno kupiłem odpowiedni na taksówkę pojazd. Wierzę, że marka jaką wypracowaliśmy z ojcem i bratem przyciągnie klientów.

Jakie sytuacje najbardziej pana denerwują?

Złe drogi i pijani kierowcy. Już wiele razy stanowili dla mnie zagrożenie. Jestem tak zdeterminowany, że poparłbym ustawę, która pozwalałby pijanych kierowców aresztować na 3 miesiące. To byłby najlepszy straszak, bo żaden pracodawca, nie będzie czekał na swego pracownika 3 miesiące.

Jako kierowca wie pan gdzie są kościoły, banki i zapewne agencje towarzyskie.

To słodka tajemnica każdego kierowcy. Mogę tylko wyjawić, że i tam wożę klientów kawalerów. Od nich wiem, że za godzinę zabawy płacą 150 złotych. Drogi sport. Po prostu samo życie.

MIECZYSŁAW MARCZYŃSKI:

- Mieszka w Żninie.
- Z wykształcenia zegarmistrz, z zamiłowania taksówkarz. Wyjeździł ponad 2.5 miliona kilometrów, „zdarł” 30 samochodów.
- Do swych pojazdów ma stosunek emocjonalny.
- Odpoczywa czytając gazety i inną literaturę, zbierając grzyby i wędkując. Lubi sportowe audycje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!