Bo musical tak nam w duszy gra, jak manga albo azjatyckie kino sztuk walki. Nie nasza bajka. Niby możemy to zrobić, ale jak byśmy się nie starali, to i tak wyjdzie nam z tego grotecha. Bo pewne gatunki albo są osadzone w kulturowej tradycji, albo nie - i tyle. Szacunek więc wielki dla tych, którzy biorą się za bary z musiacalami, bo szanse na sukces mają mniej więcej taki, jak polski młodzianek, starający się zagrać w ekstralidze baseballa czy futbolu amerykańskiego.
„#WszystkoGra” szanse oczywiście miało, bo to musical złożony z superprzebojów naszej muzyki pop z małą domieszką rocka i fabularnymi wstawkami między nimi. Bez tego kompletnie dla polskich widzów dziwacznego śpiewania do siebie, zamiast mówienia. I zaskoczę tu Państwa nieco - film na pewno nie jest tak beznadziejny, jak przeczytacie o nim w internecie. Bo od hejterów „#WszystkoGra” łomot dostaje okrutny. Tyle, że tak naprawdę cały pozytyw to trzy panie, grające główne role, a przede wszystkim Kinga Preis. Bo kiedy pani Kinga dostała parę przebojów z lat słusznie minionych - a te przeboje miały wtedy poetyckie teksty na poziomie dzisiaj niespotykanym - to zrobiła z nich takie perełki, że możemy poczuć masę nowych emocji. I grająca jej matkę Stanisława Celińska, i grająca córkę Eliza Rycembel, też wypadły przekonująco. I to właśnie trio powala nam bezboleśnie znieść całą resztę filmu.
Bo fabuła jest tu tak naprawdę nieznośnie prosta. Trzy panie, mieszkające w warszawskiej willi, mają nakaz eksmisji - choć twierdzą, że mają też na will ę papiery, które zaginęły. Demoniczny inwestor chce zaś zmienić tę część Warszawy w poletko wysokościowców - apartamentowców. Mamy więc z jednej stron szczęśliwy eko-ludek, jeżdżący na rowerach, malujący piękne graffiti i uwielbiający wielopokoleniowe, sąsiedzkie wypady nad rzekę, a z drugiej sługusów diabła, zmieniających miasta w piekło.
Oczywiście można było tę fabułę oprzeć na postaciach trzech kobiet, szczególnie, że było kim grać - choćby Kinga Preis odgrywająca panią w wieku średnim, żyjącą z poczuciem, że ktoś ukradł jej w życiu całą dekadę, zrobiłaby pewnie z tej roli mistrzostwo Polski. Ale to byłby kompletnie inny film, a nie przeplatanka przebojów w rodzaju raz, dwa, trzy, teraz śpiewasz ty! Trochę też rozczarowują zdjęcia, bo w końcu ich autorem jest sam Paweł Edelman. Miałem nadzieję, że pokaże nam Warszawę trochę inaczej, a miasto robi wrażenie uniwersalnego, cudnego tła.
No a utwory? Wielkie polskie pop hity w nowych aranżacjach się bronią, szczególnie na tle obecnej miałkości polskiej pop-produkcji. Utwory z rockowymi korzeniami rozmydlone popową stylistyką robią za to dziwaczne wrażenie. No ale cóż, rock, to zdecydowanie nie jest muzyka na musical, choć parę osób już próbowało coś z tym zrobić. Ale tu nawet Amerykanie nie pomogą.CP