https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przychodzą zapłakani i bez laptopa

Małgorzata Oberlan
Przyznają, że nie dają rady w pracy lub boją się jej utraty. Do gabinetu psychiatry trafiają w ostatnim momencie, albo... wcale.

Przyznają, że nie dają rady w pracy lub boją się jej utraty. Do gabinetu psychiatry trafiają w ostatnim momencie, albo... wcale.

- Nie jestem wariatem! - wykrzyczał mąż Katarzynie, gdy ta zaproponowała mu wizytę w poradni zdrowia psychicznego. - Piąty miesiąc jest bez pracy. Nigdy dotąd się to nie zdarzało - opowiada matka dwóch nastoletnich synów. - Nie śpi po nocach. Zaczął palić. Schudł. Oszczędności się skończyły, budowa domu stanęła, a on nawet nie chce o tym porozmawiać...

<!** reklama left>Pacjentów podobnych mężowi torunianki psychiatrzy przyjmują zazwyczaj w tzw. ostatnim momencie. Większość z nich do końca próbuje „się trzymać”. Dominuje stereotypowy model twardego faceta, na którym ciąży obowiązek utrzymania rodziny. - Ma nie płakać, nie wpadać w depresję, generalnie: dawać radę. Jego rola społeczna wciąż jest wąska, ogranicza się do pracy i zarabiania pieniędzy. Problemy zawodowe lub utratę posady przeżywa więc zdecydowanie dotkliwiej niż kobieta - mówi prof. Aleksander Araszkiewicz, psychiatra, kujawsko-pomorski konsultant w tej dziedzinie. - Tracący pracę 40, 50-latek nie wie, co robić dalej. W Polsce nie nawykł do aktywnego jej poszukiwania. Jeśli do tego nie ma wsparcia w rodzinie, a w życiorysie plącze mu się wątek alkoholowy, rozwój wypadków może być tragiczny. Najliczniejszą grupa usiłujących odebrać sobie życie Polaków są mężczyźni w wieku 35-50 lat, bezrobotni i samotni. A 80 procent samobójców w ogóle to przedstawiciele płci męskiej w różnym wieku, począwszy od chłopięcego.

Coraz częstszymi gośćmi gabinetów psychiatrów (szczególnie tych prywatnych) stają się mężczyźni koło „30”. Profesjonaliści całą dobę zaangażowani w pracę. Robiący kariery, kupujący kolejne samochody i mieszkania, i cierpiący na chroniczny brak czasu. O tych polskich yuppi mówi się „wyciśnięci”. - To spora część moich klientów. Menadżerowie, dyrektorzy, ludzie od zadań specjalnych w dużych firmach. Tacy, dla których miniony weekend nie był czasem relaksu, ale nerwówki z powodu zachwiań na giełdach światowych - mówi prof. Araszkiewicz. - Przychodzą, gdy jest już naprawdę źle, często płacząc. I już bez laptopa.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski