Przeżywamy kolejny atak grypy i chorób grypopodobnych. Przychodnie pękają w szwach, ale są pacjenci, którzy obawiają się wizyty u lekarza, mówią, że to niebezpieczne, tłumaczą, że z przychodni można wyjść bardziej chorym. Mają rację?
Z tym niebezpieczeństwem to bym nie przesadzał, aczkolwiek w przypadku zdrowych ludzi takie narażanie się na kontakt z chorymi jest niepotrzebne. Natomiast, jeżeli ktoś już jest chory, to przecież nie ma wyjścia.
Chyba wszystko zależy od tego, jak bardzo się rozwinęła choroba?
Jeśli sytuacja nie jest dramatyczna, radziłbym pozostać w domu, położyć się do łóżka, odpoczywać, kupić w aptece leki łagodzące objawy przeziębienia. No i koniecznie zadzwonić do lekarza rodzinnego, poinformować go o swojej chwilowej niezdolności do pracy. Dopiero za dzień-dwa, o ile będzie taka potrzeba, można podejść do poradni.
A w jakim momencie sytuacja zaczyna być dramatyczna? Czy wtedy, kiedy mamy bardzo wysoką temperaturę?
Wcale nie wtedy. Wtedy, kiedy organizm nie reaguje na próby obniżenia temperatury, kiedy gorączka nie zmniejsza się o choćby stopień-półtora stopnia. Sygnałem alarmowym są także duszności, silne bóle głowy.
Umawiać się w takiej sytuacji na wizytę czy wzywać lekarza do domu?
Jeśli temperatura ładnie spada po zażyciu leku przeciwgorączkowego, można przyjść. W tej chwili w mojej przychodni praca idzie sprawnie, mamy może około 12 - 15 minut opóźnienia, ale większych kolejek nie ma. Nie jest aż tak źle. W piątek odnotowaliśmy cztery rozpoznania grypy, ale od początku tygodnia do piątku tylko jedno.
Przeziębiony niech lepiej zostanie w łóżku
red

Jerzy Rajewski
Pytamy Jerzego Rajewskiego, lekarza rodzinnego, prezesa Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej „Rodzina” w Koronowie