I co twórcy filmu mają w zanadrzu, żeby ten problem moralny przegryźć? Po pierwsze minimalizują ofiary swojego bohatera, pana Nikosia - króla przestępczego Trójmiasta z przełomu PRL i III RP. Bo z filmu wynika, że okradał i robił w balona głównie Niemców, co było wręcz działaniem patriotycznym, bo Niemcy to wiadomo. A drugi myk to pomysł na tę opowieść - oglądamy Nikosia oczami jego partnerek, które oczywiście bardziej przejmuje piękno ukryte pana Skotarczaka Nikodema, niż to, co wyczyniał. I to mi zgrzyta najbardziej w tym hicie Netfliksa, choć zgrzyta mi też parę innych rzeczy. Ale parę innych udało się za to nieźle.
Recenzja: "Jak pokochałam gangstera" - czy warto obejrzeć film?
Tak więc oglądamy przypowieść o życiu i karierze Nikosia - który zaczyna od bursztynu i dewiz, by zostać królem złodziei samochodów i szefem półświatka Trójmiasta. A to wszystko w czasach, w których w siłę rosła cała polska bandyterka, z Pruszkowem i Wołominem na czele. Co, jak sugeruje film, dla pana Nikosia skończyło się fatalnie - bo startował w schyłkowym PRL, kiedy w jego branży liczyły się spryt i talent wrodzony, a upadł w czasach, gdy wygrywał bardziej brutalny.
„Jak pokochałam gangstera” zaczyna się jak łotrzykowska ballada, a kończy jak przypowieść o jesieni patriarchy, który nie chce zaakceptować końca swojego świata. A co mi więc tu zgrzyta poza moralną dwuznacznością? Film jest za długi (trzy godziny!)– i nie chodzi o mnożenie anegdot, ale o przeciągnięte sekwencje, które pewnie miały zapewnić głębokość przekazu. Do tego oglądamy schemat wzlotu i upadku gangstera, znany z wielu produkcji, a realizacyjnie ten obraz niemiłosiernie przypomina niezłe „Jak zostałem gangsterem”, poprzedniego filmu tej ekipy. Kompletnie nie czuje się też ustrojowego przełomu… Jasne, złodzieje samochodów pewnie przejmowali się nim średnio, ale ich życie też zasadniczo się zmieniło. Zbytnia fascynacja clipowymi sekwencjami muzycznymi aż tak mnie nie drażni, ale już wykorzystanie „Autoportretu Witkacego” to przeginka.
A na plus? Twórcom trudno odmówić filmowych talentów, jeśli chodzi o opowiadanie zdjęciami i kolorem, pracę kamery i montaż. Czasami ma się wrażenie przekombinowania, bo forma przykrywa treść, ale film ogląda się bez bólu. Punktuje też ekipa mocnych aktorów – pan Włosok w roli głównej i gromada gwiazd w tle. I choć niektóre role są przerysowane, a inne niedorysowane, to w sumie też jest plus. Może więc zamysł był trochę zbyt ambitny? Bo cóż, między dziełami Coppoli czy Scorsese, a „Jak pokochałam gangstera” jest mniej więcej taka różnica, jak między Pershingiem, a donem Corleone.
