Były parlamentarzysta SdPl nie przyznał się wczoraj przed sądem do jazdy pod wpływem alkoholu. - Moje zachowanie mogło być reakcją na zażywane leki - powiedział.
Grzegorz Gruszka przed wejściem na salę rozpraw nie wyglądał na zdenerwowanego, ale unikał rozmów z dziennikarzami. Po rozpoczęciu procesu prosił sąd o zakaz rejestrowania jego wypowiedzi przez media. - Źle się czuję, gdy mam mówić do mikrofonu - uzasadniał. - Będzie musiał pan to znieść - odparła asesor sądowy, Eliza Nowak.
<!** Image 3 align=left alt="Image 16861" >Były poseł nie przyznał się wczoraj do winy i po raz pierwszy złożył obszerne wyjaśnienia.
- Moje zachowanie podczas Barbórki mogło być przez uczestników spotkania odbierane jako trochę nienaturalne, ale mój stan był wynikiem komplikacji zdrowotnych, a nie spożywania alkoholu. Tłumaczył, że na dwa dni przed imprezą bolał go żołądek i kręgosłup. Dlatego zażywał środki przeciwbólowe: tramal i myolastan (ten ostatni miała polecić mu żona).
- Bolała mnie głowa, ale czułem, że leki zadziałały i pojechałem na tę Barbórkę. Alkoholu jednak nie piłem, tylko markowałem, że to robię - twierdził.
Mówił także, że znany jest z tego, iż na spotkaniach towarzyskich ma zawsze naczynie do popicia, do którego „może zwrócić alkohol”.
Powiedział również, że w drodze do domu zatrzymał się, aby załatwić potrzebę fizjologiczną, po czym zauważył przy swoim samochodzie radiowóz. Rozmowa z policjantami, jak twierdzi, odbywała się w przyjacielskiej atmosferze.
- Mówili, że muszę mieć fajnych kolegów, bo na mnie donoszą, że jeżdżę pod wpływem alkoholu - wspominał. - Mówiłem im, że źle się czuję. Dlatego po rozmowie odjechałem.
Ścigających go potem policjantów podejrzewał o próbę napadu.
- Starałem się odjechać. Była noc, a ja byłem przerażony, bo samochód przyspieszał i nie mogłem go zgubić. Zatrzymałem się w Alejach Ossolińskich, gdzie zauważyłem dwa radiowozy.
Polityk podkreślał, że czuł się źle z powodu bólu żołądka i kręgosłupa.
Podczas procesu przesłuchanych zostanie kilkudziesięciu świadków. Są wśród nich policjanci, uczestnicy Barbórki oraz kelner, który w grudniu 2004 próbował nakłonić chwiejącego się na nogach posła do zrezygnowania z jazdy.
Grzegorz Gruszka jest oskarżony o to, że w nocy z 1 na 2 grudnia 2004 roku, po suto zakrapianej imprezie w Myślęcinku, siadł za kierownicę, potem zmusił policjantów do zaniechania czynności służbowych, a następnie kontynuował ucieczkę. Udało się go zatrzymać w centrum miasta po wielokilometrowym pościgu. Nie poddał się jednak badaniom na zawartość alkoholu, zasłaniając się immunitetem. Zdaniem inż. Jerzego Łabędzia, który przygotowywał ekspertyzę dla sądu, Grzegorz Gruszka mógł mieć we krwi od 1,5 do 2,5 promila alkoholu.