Miałem dziś zacząć od Rysia, Czarneckiego, oczywiście..., ale zmieniam plany, bo rzeczony gdzieś śmiga zezłomowanym kabrioletem, co przy jesiennej pogodzie można uznać za hartowanie się w politycznym boju. Czy bój to będzie jego ostatni, przekonamy się albo i nie, bo były europoseł, z naszej ziemi, tej ziemi, to typowa wańka-wstańka lub dwa w jednym (kto nie zapomniał - „łosz and goł”). Wcale bym się nie zdziwił, gdyby odrodził się jako konfederat, o ile pamiętam to tam jeszcze nie był. Wystarczy przefarbować biało-czerwony krawat Samoobrony na gustowny i coraz modniejszy w Europie, taki w barwie brunatnej, tańczący dumnie na piersi w marszowym tempie. Tak... na Bosaka, ale w ostrogach, choćby z tego składu obrotu złomem przy ulicy Przemysłowej.
Z Bydgoszczy przenieśmy się moment do Austrii, która jeszcze przed ostatnimi wyborami bywała krajem trudnym do zniesienia, gdzie w wyborach wygrała partia o sympatiach, rzecz ujmując delikatnie, neofaszystowskich. Sprawa z naszym miastem ma niewiele wspólnego, przynajmniej na razie. Chciałbym jedynie przestrzec amatorów szusowania i skomplikowanego łamania sobie kończyn na stokach, iż segregacja rasowa na alpejskich nierównościach jest jedynie kwestią czasu. Może jeszcze nie w nadchodzącym sezonie, ale niebawem, żółte skipassy dla Żydów, czerwone z literką „P” dla wrogów politycznych lub tęczowe dla gejów, lesbijek i ponad stu innych płci oraz takie specjalne dla Słowian na trasy, po których ratrak przejechał 20 lat temu. Tylko po, by rozrzucić na boki szczątki gości, zalegających Austriakom z opłatami za hotel. A co, te najlepsze trasy niech głównie cieszą aryjczyków z krwi i... połamanych kości. Ordnung muss sein! Przesadzam? Ależ tak, inaczej nie korzystałbym z porad najsłynniejszego bydgoskiego psychoanalityka, który za fragment o austriackich wyborach obiecał mi piętnastoprocentową zniżkę za każdy seans terapeutyczny do końca roku. Nie, nie, Panie Stanisławie, tu uprzedzam podejrzenia mojego zaciekłego polemisty z Błonia, mój psychoanalityk nie jest Żydem, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
Wróćmy do Polski, na własne, stare śmieci. A propos, za te ostatnie, a raczej za ich wywóz zapłacimy w naszym mieście, od nowego roku, więcej niż nas na to stać, co nie zmienia faktu, że prędzej czy później utoniemy hurtowo w odpadach, ale o tym w następnych, jeszcze bardziej katastroficznych odcinkach.
To w Bydgoszczy, a w Warszawie, w Sejmie rozegrał się bój o odebranie Łukaszowi Mejzie immunitetu. To były i obecny poseł, do pewnego momentu zupełnie, jak większość polityków, bez żadnych właściwości. No, może poza dość atletyczną budową, co stawia go w rzędzie PiS-owskich kandydatów na przyszłego prezydenta, bo jak powiedział prezes Kaczyński, pretendent musi być, między innymi, okazały. Gdyby nie niechęć lidera PiS do komunistycznych reliktów, jestem dziś prawie pewny, że w wyścigu prezydenckim faworytem Jarosława byłby Pałac Kultury, bo też jest, jakby na niego nie patrzeć... okazały!
Wracając do Mejzy, to zapamiętałem go szczególnie z konferencji prasowej w Sejmie, na którą przyprowadził, w formie dowodu rzeczowego, osobę niepełnosprawną na wózku inwalidzkim. Sam poseł obsadził się w roli Jezusa z trudem powstrzymującego łzy. Dowód w pewnym momencie wstał i krzyknął, o ile sobie dobrze przypominam, „...ja stoję”, co miało dowodzić skuteczności terapii obiecywanych przez posła z Zielonej Góry chorym dzieciom i ich rodzicom. Warto dodać, iż pakiety lecznicze Mejzy miały tyle wspólnego z medycyną, co ja z inkryminowanym wcześniej narciarstwem alpejskim i ogólnie szusowaniem.
Do dziś zastanawiam się, kto mógł zagłosować (niekiedy żałuję, że wybory są tajne) na takiego gozdka, obecnie posła z listy PiS? Może zrozumiałbym tego typu aberrację, gdyby Mejza był z Jasnej Góry, bo tam cuda to prawie normalka, ale z Zielonej Góry? Bareja by tego nie wymyślił. Wybaczcie mi szczerość, ale trzymam kciuki za to, że straci mandat, z drugiej jednak strony, aż strach się bać, kto go może zastąpić. W kolejce podobno czeka człowiek, który rozpoznaje wysoko terapeutyczne mrówki po twarzach. Jak to dobrze, że Mejza nie przydarzył się Bydgoszczy...
