Internet, zwłaszcza media społecznościowe, puchł od komentarzy. Jedni podsuwali rozwiązania, inni szukali winnych tego stanu rzeczy. Dostawało się kamieniczniczce, która wymówiła właścicielce piekarni umowę prowadzenie zakładu. Dostawało się i władzom Bydgoszczy za to, że dopuszczają do plajty firmy, która stworzyła ładny kawałek historii miasta. W odpowiedzi odezwał się m.in. prezydent Bydgoszczy. Snuto różne scenariusze pomocy dla familii piekarzy.
Jaki jest efekt tego poruszenia? Niestety, znikomy. Od tego tygodnia nie ma już w pejzażu miasta piekarni Bigońscy. Nie wiem, czy ostatecznie dobiły ją obostrzenia związane z koronawirusem, czy też zabrakło wiary i entuzjazmu do ratowania nierentownej firmy.
Na pewno jednak społecznej mobilizacji bydgoszczan wokół wsparcia dla Bigońskich nie można uznać za bezsensowną krucjatę. Teraz i w bliskiej przyszłości takie współdziałanie przyda się innym zasłużonym bydgoskim firmom, które już stoją lub wkrótce staną na progu bankructwa. Być może chociaż niektórym z nich wespół w zespół uda się pomóc.
