Życie dla idei chwalebnej wydaje się proste i bez kantów. Cel światły przed nami, więc wystarczy zła się nie ulęknąć, żeby pełnię satysfakcji osiągnąć. Ale co wtedy, kiedy cel ideolo zaczyna kolidować z celem prywatnym, doczesnym i mało wzniosłym? Robi się problem. A do tego, jak uczy życie, ten prywatny cel jakoś zwykle wygrywa. No chyba, że ideologicznie byliśmy zdrowi wyjątkowo. Albo wyjątkowo chorzy.
Z taką kolizją zmagają się też bohaterowie „Pięciu braci” - i przez chwilę maleńką mamy wrażenie, że ten motyw dość frapująco podany, może skierować całą opowieść na właściwie tory. Niestety w powodzi różnych motywów szybko idzie do kąta. Bo chyba niestety arcymistrz bardzo ideologicznego kina, guru i afroamerykański wieszcz Spike Lee, chciał nam powiedzieć za dużo i za szybko, choć ta świeżutka premiera Netfliksa paradoksalnie trwa aż ponad dwie i pół godziny. Efekt? Po obejrzeniu „Pięciu braci” jesteśmy z lekka wymęczeni, choć trudno filmowi odmówić mocy i formalnych niuansów.
Tak więc poznajemy czterech czarnoskórych weteranów wojny w Wietnamie. Prawie pół wieku później ruszają tam jeszcze raz – razem z synem jednego z nich – żeby znaleźć to, co zostało po „piątym bracie”, ich dowódcy. Ale wracają nie tylko po to, u schyłku wojny znaleźli złoto we wraku samolotu i je ukryli. Jak łatwo się domyśleć to punkt wyjścia i akcja zaczyna gnać. Bo z każdym kilometrem eskapady starszych panów problemów robi się coraz więcej, a w końcu i trup ściele się gęsto.
Po obejrzeniu „Pięciu braci” jesteśmy z lekka wymęczeni, choć trudno filmowi odmówić mocy i formalnych niuansów.
No i czegóż tu nie mamy, poza kinem de facto przygodowym? Przede wszystkim mamy mocno akcentowaną krzywdę Afroamerykanów, walczących „nie w swojej wojnie”, kiedy w kraju trwa wojna o równouprawnienie. I jak to u Spike’a Lee, mówi się o tym dużo, dosadnie, często wbrew naturalności dialogów. Mamy tu też traumę weteranów, całe dekady żyjących z wojną w głowie. Mamy wspomniany już dylemat – zbawiać świat, czy raczej siebie i swoją rodzinę? Mamy też masę aktualnych wycieczek, od żarcików antytrumpowych, po walkę obywateli pod hasłem „ Życie czarnych ma znaczenie”, znanym z demonstracji po śmierci George’a Floyda. Jest dużo, jest gorąco i ma być jednocześnie fajnie, prawie wesolutko, jak w awanturniczym filmie sprzed lat… Tyle że w końcu nie bardzo wiemy, na czym się skupić.
A na co warto zwrócić uwagę? Spike Lee w szokujący sposób przechodzi od scen okrutnych do zabawnych. I o dziwo to nie zgrzyta. Czaruje nas też zabawami formą – różne plany czasowe i akcyjne mają różne formaty obrazu. Co ciekawe, w sceny retrospekcji wpakował bohaterów nieodmłodzonych. Zabieg dziwaczny, ale jasno pokazujący, że tamtą wojnę toczą całe życie. No i dowcip… Niezły, od nawiązań do „Czasu Apokalipsy”, po głównego szwarccharaktera – oczywiście białego – paradującego w trumpowskiej czapeczce „Uczyńmy Amerykę znów wielką”. Co akurat w Wietnamie brzmi i złowieszczo, i szyderczo zarazem.
Jak dobry jesteś?
Polecamy
Ukryty przekaz w logo znanych marek. Czy Ty też to widzisz?
