Pewna znana mi osoba opowiadała o swojej bardzo poważnej operacji serca i o tym, jak później, razem z koleżankami z sali, wymykała się na dymka do... łazienki. Wtedy, ze dwadzieścia lat temu, takie rzeczy uchodziły. Dziś trudno sobie wyobrazić szpitalną łazienkę, w której można zawiesić siekierę. Zdarzają się, niestety, takie, o czym piszemy w dzisiejszym wydaniu Expressu.
Niezmiennie jestem także zdziwiona, gdy w sklepie widzę ludzi, o których wiem, że ledwo wiążą koniec z końcem, że są przez całe życie na garnuszku pomocy społecznej i w objęciach firm windykacyjnych. Na początku listy zakupów mają zawsze fajki. Narzekają na polityków, na urzędy, na państwo. Jarają jak pociągi.
I co, można? Można. Można ocierać się o śmierć, wegetować i jeszcze się śmiać ze swojego nałogu. A gdyby tak opodatkować palaczy i innej maści nałogowców? Palenie to wybór, a na służbę zdrowia zrzucamy się wszyscy. I nie mamy wyboru.