„Smętarz dla zwierzaków” to jedna z najbardziej znanych powieści Stephena Kinga, już zresztą ekranizowana. I pewnie parę osób zastanawiało się, czy ta świeżutka ekranizacja może powtórzyć wielki sukces na przykład „Misery” czy „Lśnienia”. Bo niby mamy tu powroty z zaświatów i inne cuda, ale jednocześnie sporo tu też niegłupiego psychologizowania. Dotyczącego i naszych reakcji na stratę bliskiej osoby, i zderzenia naukowego racjonalizmu z metafizyką, i relacji, jakie łączą nas z najbliższymi, i ceny, którą jesteśmy w stanie zapłacić za coś naprawdę dla nas ważnego.
Domowy mruczek, który zmienia się w demona-chuligana - to kocia rola życia.
I wszystko to tak naprawdę w tym filmie mamy, raz mocniej, raz słabiej akcentowane, ale nie wybijające się na pierwszy plan. Bo w „Smętarzu” w końcu zaczyna dominować zwyczajna horrorowa opowieść, na szczęście nie wpadająca w podkręconą makabrę.
Tak więc oglądamy balladę o pewnej rodzinie z klasy średniej, która chcąc zwolnić tempo przenosi się do domiszcza w lesie (ile razy już to oglądaliście, drodzy moi?). Początkowo sielanka trwa, ale wkrótce rodzina - tata, mama i dwójka dzieciaczków - odkrywa nieopodal za domem dziwaczny cmentarzyk dla padłych zwierząt. A chwilę później już sam ojciec wpada na tajemną funkcję innego cmentarzyka, leżącego na terenie, należącym niegdyś do Indian. Tyle że przywracanie do życia tego, co ma nie żyć, ryzykowne jest niestety bardzo. Choćby był to tylko zwykły kotek.
W „Smętarzu dla zwierząt’ mamy nie tylko domiszcze w lesie, ale i wszystkie inne klocuszki, z których układa się takie straszydła. Jest więc dziwaczny sąsiad, co do którego nie wiadomo, jakie należy mieć odczucia i parę innych grepsów. Film jest w każdym razie przyzwoicie opowiadany, długi czas miksuje się tu zresztą motywy psychologiczno-obyczajowe z typowo horrorowymi, więc wszyscy powinni oglądać go bez obrzydzenia.
Nie zawodzą też aktorzy, ani Jason Clark w roli tatusia-lekarza, ani Amy Seimetz w roli mamusi, ani rzadko ostatnio oglądany John Lithgow, który na szczęście nie wykorzystał okazji do zrobienia z sąsiada-dziwaka karykatury. Bo ten film zrobiono zdecydowanie na poważnie - rezygnując właściwie z czarnego humoru, którym też można było ten obraz naszpikować. I to akurat był wybór całkiem słuszny. No i jeszcze plusik za zwierzaka. Domowy mruczek, który zmienia się w demona-chuligana - to kocia rola życia.
