https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Naiwni jak... Holendrzy

KRZYSZTOF BŁAŻEJEWSKI
Dla mieszkańców Zachodu polska rzeczywistość w czasach PRL-u była co najmniej dziwna. Szczególnie trudno było im wyznać się w przepisach celno-dewizowych.

Dla mieszkańców Zachodu polska rzeczywistość w czasach PRL-u była co najmniej dziwna. Szczególnie trudno było im wyznać się w przepisach celno-dewizowych.

Specyfika ustroju socjalistycznego, polegająca na podwójnej cenie jednej i tej samej waluty - oficjalnej, bankowej i nieoficjalnej czarnorynkowej, podział walut na wymienialne i niewymienialne - prowadziła niekiedy do pogubienia się ludzi przyzwyczajonych do robienia „normalnych” interesów.

<!** reklama>

Tak właśnie stało się w 1957 roku w Bydgoszczy. Jesienią do naszego miasta przyjechało dwóch Holendrów, mieszkańców Hagi, w dodatku wspólników - Johannes Haket i Cornelis Hoogstat.

Chevrolet robi wrażenie

Holendrzy, właściciele dużego domu handlowego „Haket-Hoogstad”, przyjechali do Polski po wiklinę. W owym czasie wyroby z tego tworzywa stały się modne w całej Europie, a że za sprawą regulacji rzek w zachodniej części kontynentu wiklinowe plantacje uległy likwidacji, najłatwiej i najtaniej było pozyskiwać ten surowiec w Polsce.

Już pierwszego dnia po przyjeździe do Bydgoszczy, gdzie zatrzymali się w jedynym „europejskiej klasy” hotelu „Orbis - Pod Orłem” przy ówczesnych al. 1 Maja, zostali zagadnięci przez przechodnia, na którym wrażenie zrobił ich stary chevrolet. Jak się okazało, był to przedstawiciel „prywatnej inicjatywy”, jak wówczas mówiono, Władysław D., jeden z najzamożniejszych bydgoskich rzemieślników.

Podczas spotkania w hotelu następnego dnia Holendrzy doszli do przekonania, że oprócz interesu z wikliną mogą zrobić także inny, jeszcze lepszy. Władysław D. mianowicie zaproponował im za chevroleta, którym przyjechali, aż 120 tys. złotych. Przybysze z Niderlandów przekalkulowali guldeny na złotówki po kursie bankowym, bo takim posługiwali się przy kupnie wikliny i wyszło im, że mogą zrobić interes życia. Przystali zatem na ofertę Władysława D., że teraz zapłaci im połowę sumy, a oni za dwa tygodnie przyjadą do Bydgoszczy ponownie i wówczas transakcja zostanie sfinalizowana.

Przyjechali Holendrzy!

Wieść o przyjeździe Holendrów i możliwości robienia z nimi interesów szybko rozeszła się po mieście. W tamtych czasach przybysze z Zachodu stanowili u nas wciąż ewenement. Wspólnicy zostali nawet dłużej niż wymagał tego zakup wikliny, tak wiele osób chciało zrobić z nimi interes. Np. Józef G., właściciel taksówki, zamówił u Holendrów nowe bmw, za które wpłacił im 153 tys. zł i 10 dolarów. Edmund Z., właściciel wytwórni kołder, wręczył Holendrom zaliczkę w wysokości 15 tys. zł na kupno dwóch maszyn do robienia dziurek. Z kolei Stefan S., również właściciel drobnego warsztatu rzemieślniczego, na zakup maszyn wręczył mieszkańcom Hagi 193 dolary, które kupił od małżeństwa Cz.

Te wizyty nie uszły jednak uwadze obserwatorów z ramienia MO i SB, których w tamtych czasach nie brakowało. Do hotelowego pokoju wkroczyli milicjanci. Zarekwirowali znalezione tam stosy polskich banknotów, a holenderskich wspólników zaprosili... do aresztu śledczego na Wałach Jagiellońskich.

Ich proces, podczas którego na ławie oskarżonych zasiadło także siedmiu mieszkańców Bydgoszczy, rozpoczął się przed Sądem Wojewódzkim 18 lutego 1958 roku. Głównym zarzutem było popełenienie przestępstw dewizowych.

Biznesmeni z Hagi ani w ząb nie mogli zrozumieć, dlaczego w Polsce nie wolno im niczego sprzedawać za złotówki. Sąd złożył to na karb nieporozumień językowych, gdyż z braku tłumacza języka holenderskiego, posługiwano się niemieckim.

Rozprawę z udziałem konsula holenderskiego wznowiono po miesiącu. Duża sala sądu wypełniona była po brzegi ciekawskimi. 22 kwietnia zapadł wyrok: po dwa lata więzienia w zawieszeniu na 3 lata i grzywna w wysokości 65 tys. zł. Polscy współoskarżeni otrzymali kary podobnej wysokości.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski