Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Retro Bydgoszcz. Aptekarz zamiast leków wydawał... kosmetyki. Przed sądem stanęło 14 osób

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Narodowe Archiwum Cyfrowe/zdjęcie ilustracyjne
Przedstawiamy przebieg głośnej rozprawy sądowej, która miała miejsce w Bydgoszczy w poprzednim stuleciu. Te wydarzenia przed laty wstrząsnęły Bydgoszczą.

Zobacz wideo: Rewitalizacja Starego Fordonu. Co się zmieni?

Wychowani w duchu porządku w każdej dziedzinie życia i głębokiej uczciwości bydgoszczanie od powrotu miasta do Polski w 1920 roku zmagali się z „upadkiem obyczajów”, które przynosili przyjezdni z innych regionów Polski. Przez długie lata utrzymywał się pod tym względem podział na „swoich” i „obcych”. Jeśli ktoś kradł czy oszukiwał – takie panowało przekonanie – to musiał być przybyszem „z Polski”.

Wahania aptekarza

W taki też sposób komentowano głośną w Bydgoszczy aferę, która miała miejsce w 1935 roku. W owym czasie właściciele aptek zwani byli aptekarzami i mieli w kwestii zdrowia o wiele więcej do powiedzenia niż dziś. Wiele prostych leków wykonywali na zapleczu aptek samodzielnie z dostępnych na rynku surowców, przepisywali też leki na różne dolegliwości bez konieczności wizyty u lekarza. Nic dziwnego, że cieszyli się uznaniem i popularnością.

Na początku lat 30. nową aptekę w centrum Bydgoszczy otworzył Stanisław T., który do naszego miasta przyjechał z Lwowa. Po jakimś czasie poznał 29-letnią wówczas Eugenię Ż., kobietę niezwykle energiczną, posiadającą licznych znajomych i stale cierpiącą na brak gotówki. Pani Ż., kiedy znajomość z aptekarzem przerodziła się w bliższą zażyłość, wpadła na prosty pomysł, jak wykorzystać tę znajomość do powiększenia zasobności własnej kieszeni. Przedstawiła swój zamysł Stanisławowi T., który długo się wahał, ale że „interes apteczny” nie szedł tak dobrze, jak się tego spodziewał, po głębokim namyśle postanowił się zgodzić, choć lęk przed wpadką i wyrzuty sumienia nie opuściły go nigdy.

Pieniądze na „fanaberie”

Proceder wyglądał następująco: Eugenia Ż. obchodziła grono swoich znajomych pań, przeważnie dobrze sytuowanych żon urzędników miejskich i oficerów i sugerowała im, że jeśli będą symulować różne choroby i zgłaszać się z nimi do lekarza z ubezpieczalni społecznej, to otrzymane w poradni recepty mają przynosić do niej, a ona będzie je zabierać i w zamian przynosić im za pół ceny różne nowe, rewelacyjnie działające ekstrakty lecznicze, kosmetyki, a nawet perfumy.

Teoretycznie znajome Eugenii Ż. powinny na taką ofertę wzruszać ramionami, bowiem było je z pewnością stać na zakup wspomnianych kosmetyków, gdyż zarobki ich małżonków były odpowiednio wysokie. Pomysłodawczyni dobrze jednak znała dusze współczesnych dobrze sytuowanych kobiet: każdy zaoszczędzony grosz dawał im satysfakcję, w dodatku w mniejszym stopniu musiały narażać domowy budżet na swoje „fanaberie”, jak wówczas powszechnie w męskim gronie mówiono na kosmetyki.

Z zebranym w ten sposób receptami Eugenia Ż. udawała się do zaprzyjaźnionego aptekarza. On je zabierał, ale zamiast przypisanych leków wydawał... perfumy, pudry, kremy i inne środki upiększające, potrącając sobie jeszcze jako efekt ryzyka, prowizję od tego, co za oznaczone na recepcie lekarstwa płaciła ubezpieczalnia. Potem przyjaciółka Stanisława T. „kolędowała” pomiędzy znajomymi paniami, sprzedając im pozyskane w ten sposób „skarby”.

Wpadka przez przypadek

Cały ten proceder trwał około pół roku. Sprawa się „rypła” przez zupełny przypadek. Jednemu z klientów aptekarza zaginęła „normalna” recepta. Tłumaczenie właściciela apteki go nie przekonało, udał się na skargę do ubezpieczalni. Tam dokonano „przeglądu” działalności Stanisława T. i ujawniono liczne nieprawidłowości. „Przyciśnięty” podczas przesłuchania aptekarz szybko „wydał” panią Ż., a ta ujawniła wszystkie znajome, które korzystały na jej machlojkach.

W sierpniu 1935 roku przed bydgoskim sądem stanęło oskarżonych w tej sprawie aż czternaście osób: Stanisław T., Eugenia Ż. i dwanaście bydgoszczanek „z wyższych sfer”. Aptekarz, który w międzyczasie stracił prawo wykonywania zawodu oraz jego przyjaciółka zostali skazani na karę 10 miesięcy aresztu, pozostałe współoskarżone na 3 miesiące za kratami. Ze względu na okazaną skruchę sąd okazał wspaniałomyślność i wszystkim kary zawiesił na okres roku.

„Wyrok ten jest nauczką” - komentował „Kurier Bydgoski” - „że nie wolno trwonić pieniędzy publicznych, a za takie uznać należy każdy grosz posiadany przez ubezpieczalnię i wypłacany za lekarstwa”.

14 osób stanęło przed bydgoskim sądem w sierpniu 1935 roku oskarżonych o udział w aferze polegającej na wyłudzaniu pieniędzy z ubezpieczalni społecznej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo