Na stacjach tylko do baku?

Zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych to pomysł na likwidację pijaństwa za kierownicą, jaki powstał w krakowskiej prokuraturze.

Małe stacje paliw już czują się zagrożone, bowiem część ich sprzedaży przejmą znów sklepy monopolowe i odrodzone dzięki temu pomysłowi meliny.

<!** reklama left>Pomysł, który jeszcze nie znalazł się w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, już budzi kontrowersje - pisze „Gazeta Krakowska”. Koncerny paliwowe obawiają się, że taki zakaz nie zmieni nawyków kierowców jadących na podwójnym gazie, a zmniejszy ich dochody. A jest o co walczyć - w samej Małopolsce jest ok. 850 stacji paliw.

- Takie działania niczego nie dadzą - przekonuje rzecznik PKN Orlen Dawid Piekarz. - Kierowca ma wiele innych możliwości kupienia alkoholu. Poza tym z naszych obserwacji wynika, że kierowcy nie piją zakupionego u nas alkoholu. Zazwyczaj są to droższe alkohole, które są wożone jako prezent lub na imprezę.

Częściowo potwierdza te spostrzeżenia podinsp. Krzysztof Dymura. - Rzadko widzimy takie przypadki. Zdarza się, że już pijany kierowca jedzie się „dopić” i kupuje alkohol na stacji. Natomiast każda akcja, która może zmniejszyć ryzyko, jest dobra. W ub.r. przez pijanych kierowców zginęły 23 osoby.

Rzecznicy dużych koncernów paliwowych zaznaczają, że sprzeciwem wobec inicjatywy prokuratury nie jest chęć zysku.

- Największe dochody pochodzą ze sprzedaży benzyny, alkohol to jedynie ok. 10% zysków ze sprzedaży artykułów spożywczych - mówi Piekarz. Kłopoty z dochodami będą miały małe stacje. Łukasz Bilski, właściciel stacji w Głowaczowie, przyznaje, że alkohol stanowi ok. 30%, dochodów ze sprzedaży pozapaliwowej.

- Ten pomysł jest dyskryminujący. Dlaczego akurat stacje, a już przydrożne sklepy z alkoholem nie? - pyta. - Dlaczego nie zabronić sprzedaży w dyskotekach? Tam wszyscy jeżdżą samochodami i piją o wiele więcej - mówi.