Książka Agaty Listoś-Kostrzewy pełna jest dramatycznych opowieści ludzi, którzy znaleźli się o krok od śmierci, mimo że nie ruszyli się nawet o krok. W domach nad czynnymi i nieczynnymi wyrobiskami w kopalniach węgla regularnie coś trzęsło się, przechylało, przekręcało. Szklanki i kieliszki dzwoniły w serwantkach. Po powrocie z pracy domownicy znajdowali skorupy rozbitych wazonów, a pewnej nocy pani Jola tylko dlatego nie została przygnieciona zamontowanym pomiędzy podłogą i sufitem metalowym stojakiem na kwiaty, że nieco wcześniej poszła do innego pokoju utulić do snu dziecko i razem z nim zasnęła.
To nie był zamach ani niedbalstwo. Śruby mocujące stojak obluzowały się w wyniku mikrowstrząsów stropu i ściany. Finał był taki, że pewnego dnia ludzi z jej bloku i sąsiednich w bytomskiej dzielnicy Karb w dwa dni ewakuowano do hoteli. Niektórzy utknęli w nich na lata, oczekując na mieszkanie komunalne.
Nie chcę być puszczykiem, ale proszę przeczytać poniższy opis - w tym wypadku nie pani Joli, lecz pani Elizy z kamienicy przy ul. Gdańskiej w Bydgoszczy: - Mieszkam w jednym z budynków w ścisłym śródmieściu. W ostatnim czasie drgania znacznie się nasiliły. Są odczuwalne w całym budynku: w podłogach, meblach (np. w porze nocnej drży kanapa). Trzęsienie przenosi się na kaloryfery, a szkło w witrynach okien aż dzwoni - skarży się pani Eliza.
Ślunskie hajery z zamkninty gruby przyjechali szukać wyngla pod Bydgoszczą i tera fedrujom? Nic z tych rzeczy. To tramwaj przejechał pod domem pani Elizy. Jego mieszkanka kontynuuje swą opowieść, dorzucając kolejną obserwację: - Niektóre składy kursujące ul. Gdańską zaczęły powodować takie drgania i hałasy, że wybudzają ze snu w nocy. Nadto niektóre tramwaje poruszają się bardzo głośno, wydając z siebie stukoty czy dźwięki jakby obluzowanych elementów.
Nie twierdzę, że za rok czy lat parę pani Eliza podzieli los pani Joli z Bytomia i zamieszka w tanim hoteliku. Na dłuższą metę taki stan rzeczy szkodzi jednakże zarówno zabytkowym kamienicom przy Gdańskiej, jaki i jej mieszkańcom. Aby złagodzić elektryzujące tubylców efekty specjalne, bydgoscy drogowcy wyłożyli torowisko matami wibroizolacyjnymi. Jak widać, pomogło to tyle, co umarłemu kadzidło.
Co więc z tym fantem zrobić? Myślę sobie, że od ręki zrobić można niewiele. Po pierwsze, egzekwować, by tramwaje poruszały się Gdańską jak najwolniej, także wieczorami i w nocy, gdy ulica jest pusta. Przyspieszając na tym odcinku, zaoszczędzi się maksimum 2-3 minuty podróży garstce pasażerów, ale również wyrwie ze snu setki mieszkańców.
Po drugie, na trasy prowadzące Gdańską należałoby skierować wyłącznie w miarę nowe, niezdezelowane tramwaje.
Dalsza perspektywa też nie rysuje się różowo. Ruch tramwajów na Gdańskiej może znacznie się zwiększyć, gdy zostanie wybudowana alternatywna linia do dworca kolejowego, biegnąca od ronda Fordońskiego aleją Wyszyńskiego i ulicą Chodkiewicza. Jeden z dwóch branych pod uwagę wariantów tej trasy to skręt z Chodkiewicza w Gdańską i przejazd tą ulicą aż do Artyleryjskiej.
A może pochopnie władze Bydgoszczy zrezygnowały ze starań o dotację na zakup autobusów elektrycznych w ramach konkursu ogłoszonego przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej? Być może w skali całego miasta taki zakup nie byłby opłacalny. Akurat na Gdańskiej jednak elektrobus zamiast tramwaju przysłużyłby się i domom, i ludziom.
