W naszym nowym cyklu „Profesje” będziemy prezentować przedstawicieli różnych zawodów, zarówno tych popularnych, jak i tych mniej znanych i często zapomnianych.
<!** Image 2 align=right alt="Image 3494" >Witold Strehlau to jedyny mistrz zegarmistrzowski pracujący w Świeciu nieprzerwanie od 35 lat. Jeszcze kilka lat temu takich zegarmistrzów było siedmiu. Część fachowców starej daty zmarła, a część zamknęła interes, który do nadmiernie dochodowych nie należy.
Fach dla cierpliwych
Witold Strehlau w 1957 roku ukończył szkołę zegarmistrzowską w Gdańsku.
- To była bardzo porządna szkoła - wspomina. - Narzędzia, które wtedy wykonałem w ramach zajęć warsztatowych, służą mi do dziś.
Strehlau pokazuje zegarmistrzowską ósemkę do centrowania kółek zębatych, wyważarkę, maleńkie młoteczki. Wszystkie wykonane ręcznie z wielką precyzją.
- Każdy przyniesiony zegarek to dla mnie wyzwanie - przyznaje Witold Strehlau. - Pieniądze są na dalszym planie. Często klient nawet się nie domyśla, ile godzin spędziłem przy jego czasomierzu.
W warsztacie pana Witolda wyuczyło się ośmiu uczniów. Między nimi jego syn. Klienci przynoszą do naprawy zegarki różnych typów. Elektroniczne cyfrowe, kwarcowe wskazówkowe i - coraz rzadziej - mechaniczne. Pan Witold naprawia je wszystkie bez problemu.
Przyszedł po odsiadce
- Poradzę sobie zarówno z malutkim szwajcarskim cackiem, jak i wielkim wieżowym mechanizmem. Lata praktyki - dodaje z dumą Witold Strehlau.
Zegarki, w których przeprowadza poważniejsze naprawy, opatruje maleńkimi znakami grawerskimi. Taki znak zawiera w sobie informacje o czasie, kiedy naprawa była dokonywana. Stanowi też rodzaj gwarancji.
Zdarza się, że rozpoznaje zegarki, które naprawiał kilkanaście lat temu.
Prawdziwą plagą są zegarki naprawione, które od kilku lat czekają na swoich właścicieli. W zakładzie jest ich kilkadziesiąt. Będą czekały do skutku. Tak, jak zegarek pewnego świecianina, który na pięć lat trafił do więzienia.
- Cieszył się jak dziecko, gdy bez problemu wydałem mu jego naprawiony zegarek- wspomina Witold Strehlau.