Co może zrobić świeżo upieczony politolog, któremu nikt nie odpowiedział na kilkadziesiąt wysłanych CV? Załamać się, winą obarczyć swoją niepełnosprawność? Łukasz Gurtowski ze znajomymi założył firmę, dostarczającą pracusiom przekąski na biurko. I nie żałuje.
<!** Image 2 align=right alt="Image 124409" sub="Jestem taką bazą, jak w firmie transportowej - mówi Łukasz Gurtowski. Na jego głowie jest logistyka całego cateringu biurowego, komunikacja z klientami, księgowość i promocja. Do przygotowujących i rozwożących przekąski wydzwania na okrągło. / Zdjęcia: Jacek Smarz">Siedzieli w jakimś pubie („Całkiem możliwe, że w „Zezowatym Szczęściu”, gdzie wtedy pracował Tomek”) i dumali. On i trójka wieloletnich znajomych z osiedla. Co Łukasz ma? 24 lata, dyplom magistra politologii UMK, zaraźliwą chęć do działania. No, i lekkie porażenie mózgowe.
To na końcu, bo nigdy nie definiował siebie przez pryzmat choroby. I kumple o tym doskonale wiedzieli.
- To była prawdziwa burza mózgów. Czego ludziom potrzeba? Tak niezbędnie, że bez tego nie wytrzymają? Czego nie ma jeszcze w Toruniu, a sprawdziło się gdzie indziej? Wspólnymi siłami wydedukowaliśmy, że zapracowanym bankowcom, urzędnikom i przedstawicielom innych profesji brakuje świeżych kanapek, które ktoś podrzuci im na biurko - wspomina Łukasz.
<!** reklama>Skąd wziąć kasę?
Oni w białych kołnierzykach. One w odprasowanych garsonkach. Rano zdążyli w pośpiechu łyknąć kawę. Zdążyli do biura na 8.00, ale po godzinie już go czują. Najpierw delikatnie łechce, potem zaciska, wreszcie skręca. Po godz. 10 już nie pozwala myśleć o niczym innym. Rośnie, wypisz wymaluj, niczym stworek z reklamy. Głód.
<!** Image 3 align=left alt="Image 124409" >Wtedy oni szybko się zmawiają i chwytają za telefon. Albo ślą maila. Bank taki a taki, ulica, liczba i rodzaj przekąsek. Mija kwadrans i już podjeżdża skuter. Na biurkach lądują chrupiące bułeczki, najlepiej z lokalnej, rodzinnej piekarni. Z nich uśmiechają się świeżutkie warzywa, ser, wędlina, co kto lubi. A dla pań - sałatki, najlepiej niskokaloryczne. Wszystko przygotowane przez zgraną ekipę. Bankowcy płacą i konsumują, a skuter rusza dalej. Nazajutrz znów dzwonią, bo smakowało.
Piękna wizja? Piękna. - Pytanie tylko, skąd wziąć na to pieniądze? Wspólnymi siłami, przy pomocy rodziców, jakiś kapitał początkowy byśmy zgromadzili. Nie starczyłby jednak na wynajęcie lokalu, wyposażenie i zakup przynajmniej jednego skutera. Zacząłem więc się dowiadywać, jakie mam szanse na pożyczkę lub dotację - dodaje Łukasz. - PFRON-owska dotacja na rozkręcenie własnego interesu, nawet w wysokości 40 tysięcy złotych, to jest to - uznałem. Optymistycznie założyłem, że w trzy miesiące sprawę załatwię.
<!** Image 4 align=right alt="Image 124409" sub="Na miejskich arteriach skuter sprawdza się zdecydowanie lepiej niż samochód. Dojedzie niemal wszędzie i nie ma kłopotów z parkowaniem. Na zdjęciu Łukasz Zawadzki - kanapki i sałatki przewozi w specjalnie przystosowanym bagażniku.">Skąd się w Łukaszu wziął taki pęd do biznesu? Od zawsze podglądał ojca, prowadzącego jednoosobową firmę (usługi RTV). Mama prowadząca księgowość długo nie wpisywała się synowi w układankę biznesową. - „Co robią twoi rodzice?” - brzmiał temat wypracowania w szkole podstawowej. Napisał wtedy krótko: „Tata nosi kartony, a mama nic nie robi” - wspomina ze śmiechem Łukasz. Jej nicnierobienie oznaczało tymczasem codzienne długie ćwiczenia z chorym synem.
Dziś mama Łukasza wyrzuca sobie, że skupiła się na nogach („Bardzo chciałam, żeby chodził”), a zaniedbała ręce syna. Chłopak jednak daleki jest od jakiegokolwiek użalania się nad sobą. Owszem, prawa ręka jest przykurczona i niewiele może nią zrobić, ale lewa służy mu dobrze. Skupia się na tym, co może zrobić. - Piszę na komputerze, zrobiłem prawo jazdy, komórka to już żaden problem - wylicza.
Jest tak optymistycznie nastawiony do życia i zmobilizowany, że nie sposób, choćby chwilowo, się nie zarazić. Te cechy też pomogły mu zdobyć pieniądze. - Dotacje PFRON-owskie dzielą urzędy pracy. Pytałem o nią już jesienią 2008 roku. Okazało się, że pieniądze przychodzą tylko raz w roku - w kwietniu. I wtedy dopiero wnioskowanie ma sens - wspomina, nadal zdziwiony logiką całego systemu.
<!** Image 5 align=left alt="Image 124409" sub="Chrupiące bułki z rodzinnej piekarni, świeże warzywa z giełdy towarowej, sery, wędliny, własnoręcznie przygotowane masła smakowe - z tego składają się kanapki „Przekąski”. Kasia Kurkowska wierzy, że wspólnie rozwiną skrzydła.">Wiosną tego roku złożył więc dopiero zaświadczenie o niepełnosprawności, o statusie poszukującego pracy, wypełnił standardowy wniosek, dołączył biznesplan. - Wypasiony - śmieje się. Opiewał dokładnie na 39,5 tysiąca złotych. Żeby było z czego ciąć.
Nam warto pomóc!
Cięcie odbyło się podczas tak zwanych negocjacji. Urzędniczki Powiatowego Urzędu Pracy wnikliwie oszacowały listę zakupów i zaproponowane ceny. Z 39,5 tysiąca złotych zostały 22 tysiące, ale Łukasz nie był specjalnie zaskoczony.
Firma „Przekąska” ruszyła na początku maja. Kasia Kurkowska (24 lata, kończy ekonomię), Tomek Szczepański (25 lat, studiuje germanistykę) i Łukasz Zawadzki (24 lata, administracja) to firmowa ekipa. Dla wszystkich jest to pierwszy własny biznes w życiu. Wszyscy też przekonali swoje rodziny, że warto im pomóc. Wspólnie uzbierali 30 tysięcy złotych. Bez tego wkładu własnego interes by nie ruszył.
<!** Image 6 align=right alt="Image 124409" sub="Klienci firmy „Przekąska” mają do wyboru 14 kanapek śniadaniowych, 7 lunchowych i 9 rodzajów sałatek">Wynajęli lokal na toruńskim Bydgoskim Przedmieściu, za który miesięcznie płacą ponad 2 tysiące złotych czynszu. Ale jest naprawdę przyzwoity. - Wcześniej mieściło się tu kilka rzeźni. My przerwiemy złą passę - mówi Kaśka.
Kupili dużą lodówkę (to w Media Markt), krajalnice, szatkownice, blender, płytę indukcyjną, tace, termosy bankietowe i dziesiątki innych drobiazgów. - Tylko część przez Internet - zaznacza Łukasz. Wreszcie nabyli skuter - najlepszy pojazd na śródmiejskie arterie.
Przebrnęli przez „zaliczenia” sanepidu, przygotowali menu, wydrukowali apetyczne ulotki i zlecili znajomemu stworzenie strony internetowej. Rozpuścili tyle wici wśród znajomych (i mniej znajomych), ile mogli. Ruszyli, a za nimi wlokły się... ich osobiste zegary biologiczne.
O świcie przed piekarnią
Produkcja kanapek i sałatek zaczyna się o godzinie 6 rano. Wcześniej biznesmeni muszą stawić się w drzwiach rodzinnej piekarni w centrum Torunia i nabyć bułki (ich tradycyjny smak doceniają kolejne pokolenia torunian). Następnie poszorować na giełdę towarową po świeże i niedrogie warzywa. - Ooooj - wzdychają tylko Tomek i Łukasz, a Kaśka przeciera oczy (jest po godz. 14). Biegnie drugi miesiąc, a oni wciąż nie mogą się satysfakcjonująco przestawić. Ale, bez obaw, czasem z ciężkimi powiekami, jednak wszystko ładnie się kręci.
<!** Image 7 align=left alt="Image 124415" sub="Dla 24-letniego Tomka Szczepańskiego praca we własnej firmie cateringowej jest wielkim doświadczeniem">Sery, wędliny, składniki sosów kupują raz na kilka dni. Sami przygotowują masła smakowe, na przykład ziołowe czy szczypiorkowe. Przekąski przygotowują dwie osoby, trzeci z ekipy je rozwozi. - Mamy jeszcze problemy logistyczne - przyznają młodzi. Chcieliby, aby zamówienia docierały do klientów jeszcze szybciej.
Kanapek śniadaniowych do wyboru jest 14, a lunchowych - 7. Pierwsze kosztują średnio 3 złote i są lżejsze. Te drugie są droższe, większe i bardziej treściwe. Do tego dochodzi dziewięć rodzajów sałatek: od brokułowej z fetą po grecką. Dotychczas najwięcej zieleniny biznesmeni z „Przekąski” zawieźli do Urzędu Marszałkowskiego. Domyślają się, że pracujące tam panie dbają o linię. Kanapek więcej wożą do biurowców i firm. Oczywiście, wiedzą, że to wszystko może zmieniać się chociażby ze względu na pogodę. Na razie pilnie obserwują gusta klientów.
Kiedy trójka przyjaciół działa kulinarnie w lokalu na Bydgoskim Przedmieściu, Łukasz siedzi przy komputerze w swoim niebieskim pokoju na Rubinkowie. Odbiera zamówienia telefoniczne i mailowe. Prowadzi korespondencję i rachunki. Jeśli byłby większy problem, to mają zaklepanego profesjonalnego księgowego.
Tu baza, tu baza
- Jestem taką bazą, jak w firmie transportowej - śmieje się. - Czuwam nad logistyką i terminami składania papierów. Wydzwaniam do Kaśki, Tomka i Łukasza po kilkanaście razy dziennie.
Po minach kolegów widać, że tych telefonów może być jeszcze więcej. Największa zaleta bazy? - Łukasz o wszystkim pamięta i jest pełen zapału - mówi Kaśka. Jego największa wada? - Bywa upierdliwy... (śmiech).
Łukasz wziął na siebie także promocję firmy. Sam uderza do różnych mediów, stara się zainteresować jak najwięcej osób i biznesem, i własną osobą. Trudno mu odmówić przebojowości. Zaznacza jednak, że rozkręcenia prywatnego interesu wcale nie poleca wszystkim niepełnosprawnym. Pełnosprawnym zresztą też.
- Niektórzy rodzą się doskonałymi podwładnymi i wcale nie musi im wychodzić sterowanie okrętem. Nie każdy będzie miał tyle wiary i cierpliwości, by przetrwać pierwszy rok, kiedy biznes będzie na minusie albo zerze. Nie każdy zaryzykuje własny kapitał, bo czterdziestotysięczna nawet dotacja wszystkiego nie załatwia. Nie każdy ogarnie wszystkie te ZUS-y, sanepidy, skarbówki. Mnie pomaga poczucie humoru i dystans do urzędniczych klimatów - wylicza jednym tchem. - Podsumowując: to robota nie dla każdego. Kto jednak czuje, że mógłby się w tym odnaleźć, niech po prostu zaczyna działać!
Może ktoś skorzysta...
Z listu Łukasza Gurtowskiego do redakcji:
„(...) Chyba warto pokazać, że w czasach kryzysu, kiedy każdy narzeka, że nie ma pracy dla ludzi młodych, tym bardziej dla niepełnosprawnych (którzy często czują się wyalienowani, bez dostatecznej pomocy ze strony wspierających rynek pracy), że jednak można, że się da. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to trochę jak slogan, ale proszę być pewnym, że do napisania listu skłoniły mnie rozmowy z niedowierzającymi osobami. Wielu z uwagi na własne doświadczenia, również z biurokracją, jest sceptycznych. Nie wierzą, że opłaca się wziąć swój los we własne ręce.(...)
Mam nadzieję, że nasza historia skłoni chociaż jedną osobą z problemami podobnymi do moich do tego, by nie siedzieć sfrustrowanym z założonymi rękoma, że warto.”
* * *
- Słuchaj, Łukasz, a co z politologią? Mówisz, że do studiowania skłoniła cię ciekawość świata i ludzi, że studia były rozwijające, że nie zapomnisz takich osobowości jak chociażby profesorowie Roman Backer czy Andrzej Zybertowicz, że...
- Przecież wiesz, że długo szukałem pracy. Nie wyszło. Teraz są kanapki. Jestem zaangażowany na maksa. Gdyby nie te studia, byłbym innym człowiekiem. Może to wszystko by się nie zdarzyło?
Fakty
Niestabilne prawo, niewielkie korzyści, streotypy i bariery mentalne
Wstępując do Unii Europejskiej Polska miała najniższy wskaźnik aktywności zawodowej osób niepełnosprawnych: 17,3 proc. W krajach unijnych tymczasem wahał się on od 29,5 proc w Hiszpanii, 30 proc. w Austrii, 49,9 proc. w Holandii do 53 proc. we Francji. Dziś, niestety, jest niewiele lepiej.
Tylko 5 proc. osób niepełnosprawnych w wieku produkcyjnym, które nie pracują, jest zarejestrowanych jako bezrobotni. Pozostali, czyli 1,77 mln osób, nie szuka pracy. Dlatego wskaźnik aktywności zawodowej niepełnosprawnych (tych, którzy pracują i są zarejestrowani jako bezrobotni) jest w Polsce trzykrotnie niższy od osiąganego przez osoby pełnosprawne. To wyniki raportu „Promocja zatrudnienia osób niepełnosprawnych na otwartym rynku pracy”, przygotowanego przez Instytut Badań Strukturalnych na zlecenie Międzynarodowej Organizacji Pracy. Jak obliczają jego autorzy, w 2006 roku renty z tytułu niezdolności do pracy otrzymywało 2,1 mln osób, a kosztowało to 2,1 PKB, czyli około 22 mld zł.
Przyczyn jest kilka: niestabilne prawo, niezachęcające pracodawców do zatrudniania niepełnosprawnych. Samych niepełnosprawnych do aktywności nie zachęca też system świadczeń społecznych, a konkretnie groźba zawieszenia renty, jeśli zarobi zbyt dużo.
Kolejny problem to stereotypy i bariery mentalne, funkcjonujące zarówno wśród pracodawców, jak i samych niepełnosprawnych. „Powinien szukać pracy w zakładach pracy chronionej”, „Powinien odpowiadać tylko na oferty wyraźnie adresowane do osoby niepełnosprawnej”, ale też - „Będzie brał chorobowe”, „Będzie wymagał specjalnego traktowania”, itd.