Małgorzata i Jerzy Pyskirowie. Dzięki ich prywatnemu śledztwu złamany został opór policji, prokuratury i sądu, które winę za tragiczny wypadek chciały przypisać ich zmarłemu synowi. Aby dotrzeć do prawdy, stali się ekspertami w dziedzinie rekonstrukcji wypadków.
<!** Image 2 align=none alt="Image 182208" sub="Ostatnia wigilia Mateusza. Ostatnia wigilia rodziców z synem. Kudłaty jak zwykle z gitarą, tym razem śpiewał kolędy. Chciał założyć zespół rockowy. Skład był już ustalony. /Fot. Archiwum Państwa Pyskirów">Normalny pokój nastolatka. Wysłużone biurko, regał pełen książek Tolkiena, zdjęcia ulubionych zespołów, karykatura z wakacji. Tu deskorolka rzucona pod biurko, tam kask narciarski i buty piłkarskie. Niby nieład, ale wszystko, co niezbędne do życia, jest pod ręką. <!** reklama>
Tylko że życia nie ma...
Od przeszło czterech lat
w pokoju Mateusza
pali się świeczka i rośnie kolekcja zdjęć, które jego rodzice zmieniają na grobie. Na cmentarz jeżdżą codziennie. W pokoju syna niewiele zmienili. Wnętrze wygląda tak, jakby dwunastoletni Kudłaty (tak go nazywali przyjaciele) miał za chwilę wrócić ze szkoły. W dniu, w którym doszło do wypadku, wziął udział w ogólnopolskim konkursie matematycznym, w którym zajął dziewiąte miejsce. Na ścianie wisi dyplom, zawieszony już po śmierci.
<!** Image 3 align=none alt="Image 182208" sub="Jerzy Pyskir (od lewej) i jego żona Małgorzata jako oskarżyciele posiłkowi w procesie po wypadku, w którym zginął ich syn. Ponad 4 lata walczyli o sprawiedliwość i wygrali. /Fot. Archiwum Państwa Pyskirów">Dzisiaj w drzwiach nie stanąłby dwunastolatek. Jego rówieśnicy przygotowują się do matury i mają już inne książki na półkach. Założyli bloga, na którym napisali, że zawsze będą o nim pamiętać. Stronę odwiedzano ponad sto tysięcy razy.
- Nie chcieliśmy, żeby ten pokój stał się zupełnie nieczynny, korzystamy z niego - mówią Małgorzata i Jerzy Pyskirowie, z wykształcenia fizycy, wykładowcy akademiccy, ludzie o racjonalnych umysłach. Gdyby pięć lat temu ktoś im powiedział, że ów potencjał intelektualny będzie im przydatny w sprawie dotyczącej śmierci własnego dziecka... Uznaliby, że to jakaś paranoja....
Dopiero w listopadzie tego roku, po kilku latach walki z machiną sądowniczą, mogli napisać
na pośmiertnym blogu
syna (skróty od red.): „Matiku, nareszcie zostaliśmy wysłuchani... Wiesz, że bardzo chcieliśmy zrozumieć, jak mogło dojść do wypadku. Bardzo trudno było to wytłumaczyć w prokuraturze, potem w sądzie. Tydzień temu opowiedzieliśmy o ostatecznych wynikach naszych obliczeń i przemyśleń, licząc na wysłuchanie. Wczoraj pierwszy raz od ponad 4 lat zostaliśmy naprawdę zrozumiani. Pani Sędzia powiedziała jasno, że to kierowca samochodu doprowadził do wypadku, że najprawdopodobniej okropnie Cię przestraszył...”.
9 maja 2007 roku.
Dochodzi czternasta. Mateusz odprowadził kolegę i koleżankę, i idzie do Media Marktu posłuchać muzyki w sklepie. Bardzo to lubi. Musi tylko przejść przez ruchliwą czteropasmówkę. Wchodzi ostrożnie na pasy, mając oczy dookoła głowy, tak jak uczyli go od małego rodzice. Jest już na środku jezdni, zaraz dojdzie do wysepki pośrodku ulicy i będzie bezpieczny... W tym momencie na przejście wpada BMW. Ciało chłopca wylatuje w powietrze. Wokół głowy leżącego natychmiast tworzy się kałuża krwi. Uszkodzony jest pień mózgu. Przyjeżdżają policja i pogotowie. Wkrótce spada ulewa, która zmywa większość śladów. Mateusz umiera następnego dnia w szpitalu.
Jakiś czas później rodzice otrzymują z prokuratury opinię biegłego sądowego z dziedziny wypadków drogowych i nie mogą uwolnić się od wątpliwości. Wiesław G., biegły z listy Sądu Okręgowego w Toruniu, pisze, że dziecko wbiegło na drogę za przejściem dla pieszych i nagle się odwróciło, w efekcie jadący prawidłowo kierowca nie miał szans na uniknięcie zderzenia. Pyskirowie idą na miejsce (to blisko ich domu) i przeprowadzają pomiary i obliczenia. Z wersją przedstawioną przez biegłego
nic się nie zgadza.
Wychodzi im za to, że gdyby wypadek przebiegał zgodnie z wyjaśnieniami kierowcy i opinią Wiesława G., ich syn musiałby biegać z prędkością 60 km/h! Natychmiast dzwonią do prokuratury i po raz pierwszy zderzają się ze ścianą. Prokurator nie chce rozmawiać.
- W środę dostaliśmy opinię i mieliśmy zapoznać się z nią do piątku. A w piątek okazało się, że sprawę umorzono już w czwartek - mówi Jerzy Pyskir. - W tej opinii brakowało elementarnych rzeczy.
Dziś Pyskirowie potrafią wskazać mnóstwo błędów, popełnionych przez biegłego, policjantów i prokuratora. Niedawno ukończyli roczne studia podyplomowe na Politechnice Krakowskiej, stając się ekspertami od rekonstrukcji wypadków.
Po umorzeniu zaczyna się
prywatne śledztwo.
Rodzice na tacy podają policji nowych świadków. Profesor Krzysztof Stefański, krajowy autorytet w dziedzinie mechaniki, pisze ocenę ekspertyzy Wiesława G., wskazując w niej wiele konkretnych błędów. Jest nimi zdumiony. Poważne błędy popełnia też policja. W protokole z wypadku brak szkicu, określającego położenie ciała chłopca po uderzeniu. Brak oględzin odzieży. Osobny temat to świadkowie.
- Policjant powiedział nam, że nie ma czasu na szukanie świadków, ale jak kogoś znajdziemy, to on przesłucha - mówi Małgorzata Pyskir.
Znajdują ekipę karetki pogotowia, która widziała BMW krótko przed wypadkiem. Kierowca i sanitariusz mówią, że auto jechało szybciej od nich, mimo że oni gnali na sygnale.
Rozpatrując zażalenie na umorzenie postępowania sędzia Sądu Rejonowego, niedoświadczony asesor, na sali sądowej stwierdza, że nie jest w stanie rozstrzygnąć sporu merytorycznego rodziców i biegłego. Mimo to, nie widzi potrzeby powoływania innego biegłego i odrzuca zażalenie, definitywnie zamykając sprawę.
Pyskirowie nie poddają się. Tym razem docierają do świadków osobiście i biorą od nich pisemne oświadczenia. Znajdują też lekarkę pogotowia, która jest niezmiernie zdziwiona, że policja jej nie przesłuchała. W końcu zamawiają nową opinię u biegłego z Wałbrzycha. Piszą zażalenie na pracę asesora, policjanta, prokuratora, a zebrany materiał wysyłają, gdzie tylko się da, m.in. do Prokuratury Okręgowej, prosząc o wznowienie śledztwa. W październiku 2008 r. dostają pierwszą dobrą nowinę. Będzie nowe postępowanie.
Proces rusza dopiero 2 lata później,
z ekspertyzą z Poznania,
zamówioną przez prokuraturę, innym oskarżycielem i inną sędziną, przed którą Wiesław G. nie jest już taki pewny swoich ustaleń. Kierowca w końcu zostaje skazany.
Wiesław G. nie chce dziś rozmawiać. Co ciekawe, twierdzi jednak, że jego opinia nie jest sprzeczna z opiniami biegłych z Poznania i Wałbrzycha. Nie umie jednak sensownie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego na podstawie jego ustaleń umorzono sprawę, a w oparciu o nowe ekspertyzy skazano kierowcę. - To sąd i prokuratura oceniają materiał - ucina.
- To dlaczego Wiesław G. napisał zupełnie inne wnioski niż biegli z Poznania i Wałbrzycha? Sam oceni materiał i wyciągnął błędne wnioski - mówią rodzice.
- Biegły powinien oddać honorarium. Przecież jego opinia okazała się nieprzydatna procesowo i wprowadziła sąd w błąd - mówi Janusz Popiel, prezes stowarzyszenia „Alter Ego”, które pomaga ofiarom wypadków (rocznie przyjmuje kilkaset spraw). - Skala problemu jest porażająca. Biegli to najsłabsze ogniwo wymiaru sprawiedliwości. Są niekompetentni, mają przestarzałą wiedzę, do tego niewielu sędziów czyta ich opinie, a jedynie wnioski - uważa Popiel.
Rodzice Kudłatego poszli niedawno
na koncert.
Pierwszy od lat. Wcześniej jeździli z synem. Ich ostatnim wspólnym wypadem był wyjazd na „Dżem” do toruńskiej „Od Nowy”. Potem ojciec z synem do rana słuchali bluesa ze starych płyt. Kosz z płytami stoi do dziś pod oknem w pokoju Mateusza.