Gorzej z żywym, że się tak wyrażę, kapitałem Poczteksu. Jego kurierzy, przynajmniej ci, którzy ostatnio do mnie docierają, przypominają agentów służb, działających pod przykrywką. Przyjeżdżają do klienta nieoznakowanymi samochodami, sami też nie mają na sobie żadnego znaku, elementu uniformu czy chociażby plakietki, świadczących o tym, że mamy do czynienia z szacowną instytucją państwową o 466-letnie tradycji.
Gorzej, że kurierzy Poczteksu zdają się nie znać podstawowych aktów prawnych, określających prawa ich klientów. Na przykład kodeksu cywilnego, którego art. 544, dotyczący sprzedaży na odległość i stanowi: § 1. Jeżeli rzecz sprzedana ma być przesłana przez sprzedawcę do miejsca, które nie jest miejscem spełnienia świadczenia, poczytuje się w razie wątpliwości, że wydanie zostało dokonane z chwilą, gdy w celu dostarczenia rzeczy na miejsce przeznaczenia sprzedawca powierzył ją przewoźnikowi trudniącemu się przewozem rzeczy tego rodzaju. § 2. Jednakże kupujący obowiązany jest zapłacić cenę dopiero po nadejściu rzeczy na miejsce przeznaczenia i po umożliwieniu mu zbadania rzeczy”.
Na ów § 2. postanowiłem powołać się ostatnio, gdy kurierka Poczteksu odmówiła mi możliwości zajrzenia do paczki, zanim przy odbiorze nie zapłacę za nią około 150 zł. Gdy to zrobiłem, pani odparowała, że nawet gdyby coś się w zawartości paczki nie zgadzało, to na miejscu nie spiszemy reklamacji, bo ona nie ma odpowiedniego formularza. Podziałała dopiero moja groźba złożenia imiennej skargi na kurierkę i żądanie wylegitymowania się. Czy ta groźba podziałałaby też, gdyby nad Pocztą Polskiej nie wisiało widmo zwolnienia 9 tysięcy osób spośród załogi?
