Podam świeżutki przykład z własnego podwórka. Tydzień temu dostałem paczkę z zamówionym sprzętem biurowym. Gdy przyjechał kurier, nie było mnie w domu. W skrzynce pocztowej znalazłem ociekające deszczówką awizo.
W poniedziałek pojechałem po odbiór do odległego o 4 km małego urzędu pocztowego. Okazało się, że przesyłki nie można znaleźć w stercie bezładnie zrzuconych paczek na podłodze składziku. Pani w okienku powiedziała mi, że jeszcze poszuka i zadzwoni do mnie. Numer zapisała na suchym już na szczęście awizo. Nie zadzwoniła. Kolejnego dnia poprosiłem żonę, która w pobliżu poczty robiła zakupy, aby spytała o moją przesyłkę. Usłyszała, że nadal jej szukają i będą do mnie dzwonić.
Nie dzwonili. Próbowałem ja do nich zadzwonić, ale nikt nie odebrał. Adresu mailowego na stronie internetowej nie znalazłem. Ze zdziwieniem stwierdziłem natomiast, że godziny pracy urzędu podawane w Internecie nie zgadzają z tymi wywieszonymi w drzwiach poczty.
Kolejnego dnia pojechałem na pocztę sam, gotów zrobić piekielną awanturę. Ręce mi jednak opadły, gdy jedna z dwóch harujących tam pań na wstępie zaoferowała, że zwrócą mi pieniądze z prywatnych portfelików jej i koleżanki. Pieniędzy oczywiście nie przyjąłem. Zgodziłem się poczekać do końca tygodnia, nakarmiony nadzieją, że może paczka pomyłkowo trafiła na kupkę tych, które są przeznaczone do wysyłki i za parę dni wróci do urzędu.
Owszem, wszystko na tym świecie zdarzyć się może. Zastanawiam się tylko, czy tak w XXI wieku powinna być zorganizowana praca w urzędzie noszącym dumną nazwę Poczta Polska.
