https://expressbydgoski.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Król na huśtawce

Mariusz Załuski
Znów został królem. Choć na krótko, na tych parę dni, kiedy świat lamentuje po jego śmierci. W mediach w piątek nie cichły hymny pochwalne na cześć zmarłego „króla popu” - choć przecież od dawna już nazywano Michaela Jacksona zwykle zupełnie inaczej.

<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Znów został królem. Choć na krótko, na tych parę dni, kiedy świat lamentuje po jego śmierci. W mediach w piątek nie cichły hymny pochwalne na cześć zmarłego „króla popu” - choć przecież od dawna już nazywano Michaela Jacksona zwykle zupełnie inaczej. Ale to normalne, kiedy żegna się taką gwiazdę. Idola, którego życie było tragiczną huśtawką wzlotów i upadków. Bo nikt przed nim nie grał tylu ról w kulturze pop. Od szczytu po sam dół.

I, oczywiście, nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że Michael Jackson wielkim artystą był. Zostawił po sobie tyle hitów, tak wyrazisty styl i tak mocny image, że w historii popkultury ma miejsce kanoniczne. O pozascenicznych przygodach pisano jednak, szczególnie w ostatnim czasie, w bardzo mrocznych tonacjach. Był królem popu i wyszydzanym w tabloidach dziwadłem. Człowiekiem, który zawsze był pod gigantyczną presją - najpierw ojca, potem mediów. Wybitnym artystą i antybohaterem, oskarżanym o naprawdę paskudne rzeczy. Wiecznym dzieciakiem - z wszystkimi tego dobrymi i złymi konsekwencjami. Murzyńskim chłopakiem, który pokazał, że można się wdrapać na samiutki szczyt. I patologicznym przykładem tego, co sukces może zrobić z nieprzygotowanym na niego człowiekiem.

<!** reklama>Kontekst rasowy, cała ta „murzyńskość”, ma tu zresztą szczególny wyraz. Pamiętamy Jacksona jako bielejącego z każdym rokiem dziwaka, ale tak naprawdę dla amerykańskich Murzynów zrobił bardzo wiele. I to właśnie powinniśmy pamiętać. Jacksona z czasów, gdy jako czarnoskóry chłopak stał się supergwiazdą białych dzieciaków. A to jest najistotniejsze w kraju, w którym najważniejszy jest właśnie sukces. Owszem, było wielu czrnoskórych idoli przed nim, ale to on stał się supergwiazdą tak wielką, że kolor skóry przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Nikt go już po prostu nie zauważał. Jackson zrobił to samo z popkulturą, co ostatnio prezydent Obama z polityką.

A muzyka? Byłem ponad tydzień temu w holenderskiej Lejdzie, gdzie, jak zwykle, pognałem do klubu „Duke”. To taki stareńki klubo-pub przy kanale, znany z tego, że co wieczór gra się tam na żywo muzykę - od eksperymentalnego jazzu po amerykańskie country. Czasami bawi się przy tym jeden entuzjasta, czasami tłumek taki, że trudno się dopchać po piwo. Akurat tego dnia rockowy zespół grał covery z paru dekad, a gromadka weteranów i tabun młodzianków szaleli do upadłego. W końcu nie tylko Polacy kochają piosenki, które już znają. Przy „Billie Jean” młoda Holenderka spytała kolegę redaktora Wartę (niestety, widać wyglądaliśmy na takich, którzy najlepiej pamiętają stare czasy), kto ten fajny kawałek kiedyś grał. Jak usłyszała, że Jackson, podniosła kciuk do góry. Jest więc nadzieja, że muzyka Michaela nie zginie. Ale będzie tak, jak z Freddiem Mercurym. Nikt już nigdy nie zaśpiewa tych utworów tak dobrze jak oryginalny wykonawca.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski