<!** Image align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/jakubowski_jaroslaw.jpg" >Wczorajsza rozprawa Szymona M., oskarżonego o zabójstwo Romana R., miała rozpocząć się o godzinie 9.15. Rozpoczęła się z kilkunastominutowym opóźnieniem. A i tak okazało się, że nie ma obrońcy, więc trzeba ogłosić przerwę. Pan mecenas jest usprawiedliwiony, bo źle zapisał sobie godzinę rozprawy. Odkąd chodzę na rozprawy sądowe, może jedna na sto zaczyna się punktualnie, czyli zgodnie z godziną podaną na wokandzie.
Punktualność jest podobno cnotą nudziarzy, ale gdyby tak zliczyć wszystkie opóźnienia naszych sądów, to okazałoby się, że jesteśmy kilkadziesiąt lat do tyłu. Dobra, żartowałem, niepunktualne rozprawy to jeden z najmniejszych problemów naszego sądownictwa. Myślę, że największym jest procedura, która powoduje, że sprawy, które mogłyby zostać zakończone po kilku miesiącach, ciągną się latami.
<!** reklama>
Tak jest w przypadku procesu Szymona M. Oskarżonego trzyma się w areszcie już czwarty rok (w październiku 2007 roku został zatrzymany w Wielkiej Brytanii), a prawomocny wyrok wciąż w oparach mgły niczym kornwalijski cypel. Nie chcę się wymądrzać, bo nie jestem prawnikiem, ale jako obserwator procesów karnych sugerowałbym rozwiązania takie jak w Stanach Zjednoczonych. Tam, jeśli prokuratura nie ma wystarczających według sądu dowodów, odsyłana jest z kwitkiem, a klient - wychodzi za kaucją. Sędzia rozpatruje sprawę dobrze podbudowaną. Nie rozstrzygam, czy „Mrówa” jest winny, czy nie, ale przetrzymywanie człowieka tak długo bez wyroku jakoś źle mi się kojarzy