Sanepid sprawdzi, czy mieszkańcy domów przy ul. Lubranieckiej, zapadają na choroby przenoszone przez zwierzęta. A poszło o konie.
Marek Kurzeja pokazuje plik zdjęć. Tuż za gankiem jego domu zaczyna się płot sąsiada. Za nim trawnik usiany końskimi odchodami.
- A teraz jeszcze sąsiad chce wybudować w tym miejscu szopę wysoką na ponad trzy metry. Pewnie, aby składować siano. A obok mojego płotu stawia samochód do przewożenia koni i czasem go myje - twierdzi Marek Kurzeja.<!** reklama>
Powiadomił powiatowego inspektora nadzoru budowlanego, że nie zgadza się na inwestycję. Pismo podpisało pięciu sąsiadów. Na początku marca wysłali kolejne do Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologcznej. - Od lipca właścicielka posesji bez żadnych zezwoleń oraz zgody współmieszkańców sprowadziła cztery konie - czytamy w piśmie. Dodatkowo inspektor nadzoru budowlanego nie zgodził się na odbiór postawionego budynku, bowiem zmieniono jego funkcję na stajnię. Protestujący przekonują, że sąsiedztwo koni powoduje nieprzyjemne zapachy odchodów, roje much, unoszący się w czasie jazdy kurz. Natomiast zimą obawiają się pożaru zgromadzonego siana. W lutym z posesji uciekły konie. - To nie pierwszy raz - twierdzi Marek Kurzeja. Właścicielka koni tłumaczyła, że zwierzęta zostały wypuszczone przez jednego z sąsiadów. Na Lubraniecką wzywani byli już strażnicy i policjanci. Jednak nie do biegających luzem koni. W ubiegłym roku mundurowych powiadomiono, że siano składowane jest zbyt blisko skrzynki elektrycznej. Ich zdaniem, zagrożenia nie było. Strażnicy zaś sprawdzali, jak myta jest przyczepa do transportu. Właścicielka przesunęła też bale z sianem, aby konie nie podchodziły pod płot sąsiada.
W wyjaśnienie sporu zaangażowała się radna Monika Matowska. - Na sesji poproszę o wyjaśnienie, czy w tym miejscu plan zagospodarowania miasta dopuszcza hodowlę koni. Zwrócę się też o opinię do wydziału nadzoru budowlanego, a także zobaczymy, czy interwencje straży nie były zbyt łagodne. Właściciela biegających luzem konie można przecież potraktować jak tych posiadających psy - mówi radna.
Inspektorzy sanepidu mają 30 dni na odpowiedź na list mieszkańców.
- Nie możemy tak po prostu zamknąć stajni. Nasi prawnicy sprawdzą, czy w tym miejscu władze miasta pozwoliły na hodowlę koni. Sprawdzimy, czy w rejonie wzrosła liczba przypadków chorób odzwierzęcych - mówi Renata Zborowska-Dobosz z bydgoskiego sanepidu.
- Mnie już chyba wszelkie możliwe instytucje odwiedziły. Policja i straż nawet nie chcą przyjeżdżać - mówi Małgorzata Żuchowska, właścicielka posesji przy ul. Lubranieckiej.
<!** Image 2 align=none alt="Image 168310" sub="Mieszkańcy ul. Lubranieckiej nie zgadzają na sąsiedztwo stadniny koni
Fot. Dariusz Bloch">
W niedzielne południe kilku młodych ludzi uwija się przy koniach. Jednego z nich dosiada niepełnosprawne dziecko. - Proszę zobaczyć. U nas nie ma żadnych kup. Teren przeznaczony jest pod działalność usługowo-mieszkalną. Prowadzę hipoterapię. Całkowicie zgodnie z prawem. Nie mam hodowli, tylko chów koni. Za posesją mamy użyczone 2,5 ha ziemi. To jest grunt rolny, nawet nie ogradzam całego terenu, bo płot jest niszczony. Nasze konie są atrakcją osiedla. Niektórzy mają tu po trzy psy, a te potrafią całą noc szczekać. A konie... Moim zdaniem, niesnaski wynikają z zazdrości, że u nas coś się dzieje - mówi Małgorzta Żuchowska.