Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy obrywają reporterzy

Małgorzata Oberlan
Małgorzata Oberlan
Plwociny i ciosy parasolką od moherowych babć na urodzinach „Radia Maryja”, przebite koła samochodu na wiecu „Solidarności”, kamienie latające nad głową po piłkarskim meczu - fotoreporterzy i reporterzy z naszego regionu przyznają, że czasami muszą naprawdę bardzo uważać.

Plwociny i ciosy parasolką od moherowych babć na urodzinach „Radia Maryja”, przebite koła samochodu na wiecu „Solidarności”, kamienie latające nad głową po piłkarskim meczu - fotoreporterzy i reporterzy z naszego regionu przyznają, że czasami muszą naprawdę bardzo uważać.

<!** Image 2 align=none alt="Image 182550" sub="Maj 2011 roku. Finał piłkarskiego Pucharu Polski w Bydgoszczy. Grają Legia Warszawa z Lechem Poznań. Dochodzi do zamieszek - skopana zostaje operatorka jednej z telewizji. Zdjęcie wykonał fotoreporter, który mówi: „Nie zaryzykujesz, nie masz dobrego ujęcia”. /Fot. Dariusz Bloch">Dariusz Bloch, doświadczony fotoreporter „Expressu Bydgoskiego”, nieraz znajdował się w sytuacjach potencjalnego zagrożenia. W maju tego roku dokumentował chociażby finał piłkarskiego Pucharu Polski, czyli mecz Legii Warszawa z Lechem Poznań w Bydgoszczy. Ten, na którym kibol zaatakował operatorkę jednej z telewizji. Ten moment także uwiecznił na zdjęciu.

<!** reklama>- Prawda jest taka, że na pracę w sytuacji zagrożenia zgadzamy się, wykonując swój zawód. Jeśli chcesz zrobić dobre zdjęcie, musisz podejść blisko. Zaryzykować. Jak bardzo? Zależy od człowieka. Nie przeczę, że często samym fotoreporterom skacze adrenalina, a racjonalne myślenie schodzi na drugi plan - mówi Dariusz Bloch.

<!** Image 3 align=right alt="Image 182550" sub="Ogólnopolska demonstracja NSZZ „Solidarność” pod toruńskim Torfarmem (styczeń 2010 r.). Najpierw w ruch poszły jajka, potem petardy i kamienie. Wielu reporterów tamto zdarzenie wspomina jako niebezpieczne, bo manifestacja wymknęła się spod kontroli. /Fot. Adam Zakrzewski">Policja nie zawsze ratuje

Kiedy Darek naprawdę się bał? - Kilka lat temu na meczu piłkarskim w Toruniu, kiedy kibice Zawiszy ukradli banery Elany. W ruch poszły kamienie. Policjantom pękały od nich tarcze, ale oni mieli przynajmniej bezpieczne głowy (kaski). Wtedy poczułem się bezbronny. Przed kamieniem nie uciekniesz - wspomina.

Radek Sałaciński, który fotografował i dla gazet regionalnych, i ogólnopolskich tabloidów, a dziś prowadzi portal ZycieBydgoszczy.pl, ryzykowanie ma we krwi. Jest z tych, którzy podchodzą bardzo blisko. Niejednokrotnie przygotowując materiał musi nie tylko fotografować, ale i zdobyć informacje.

- Pamiętam wypadek w Borównie (gmina Dobrcz). Grupę kiboli z Grudziądza zapytaliśmy, czy znali ofiary tragedii. „Rozmowa” skończyła się na rozbitej lampie w aparacie (tysiąc złotych) i strzale w twarz. Policja kazała nam odjechać, twierdząc że prowokujemy - wspomina. - Regularnie bywałem szarpany przez ochroniarzy prawie każdego obiektu, który miałem sfotografować. Nieważne, gdzie stałem: na zewnątrz czy wewnątrz. Policja zawsze w takich sytuacjach staje po stronie ochroniarzy. Jednak od dwóch lat nie miałem w Bydgoszczy awantury z funkcjonariuszami. Chyba wszystkich, których spotykałem na swojej drodze, wyedukowałem, tłumacząc, że ochroniarz nie ma prawa mnie szarpać.

<!** Image 4 align=right alt="Image 182550" sub="Co może spotkać fotoreportera? Oplucie przez oskarżoną Ewę P., przyjaciółkę ks. Tadeusza P., w toruńskim sądzie (grudzień 2010 r.) /Fot. Adam Zakrzewski">Wojciech Kardas, fotoreporter toruńskiego oddziału „Gazety Wyborczej”, długo będzie pamiętał fotografowanie ogólnopolskiej demonstracji NSZZ „Solidarność” pod Torfarmem (dziś: Neuca) w Toruniu. Zresztą, nie tylko on, bo manifestacja w obronie grupy zwalnianych pracowników wymknęła się spod kontroli.

- Auto zaparkowałem niedaleko zakładu. Fotografowałem przez godzinę, może półtorej. Spieszyłem się do redakcji, by jak najszybciej wysłać zdjęcia. Wracam, a tu przebita opona. Nikogo za rękę nie złapałem, ale demonstranci wtedy nie przebierali w środkach: w ruch szły kamienie i nie tylko - opowiada Kardas. Dodajmy, że na tej demonstracji była obecna policja.

Ryzykujących fotoreporterów najbardziej boli chyba degradacja ich profesji. Zdjęcia, choćby aparatem komórkowym, może robić dziś każdy. Gorzej, że przybywa redakcji, które wolą publikować takie fotki czytelników (za półdarmo, albo nawet za darmo), niż profesjonalne zdjęcia.

- Jedziesz fotografować jakiś wypadek. Zima, mróz, lód. Ślizgasz się, przewracasz. Mija cię przypadkowy ktoś, pstryka fotkę z auta i oddaje redakcji. Tak to dziś wygląda. Dziesięć lat temu takie podejście było niemożliwe. Dziś fotoreporter znaczy coraz mniej - dodaje Darek Bloch.

<!** Image 5 align=none alt="Image 182550" sub="Co może spotkać fotoreportera? „Pranie mózgu” na urodzinach Radia Maryja (grudzień 2007 r.). /Fot. Jacek Smarz">Ostra rodzina Radia Maryja

Dziennikarz prasowy zawsze może w przypadku demonstracji czy wiecu wybrać metodę tzw. obserwacji uczestniczącej. Jeśli wtopi się w tłum, zapomni o dyktafonie i notesie, może iść, słuchać i konotować.

- My, w przeciwieństwie do dziennikarzy prasowych czy radiowych, opowiadamy historię obrazem. Nie możemy się ukryć, a kamera bardzo często rozmówców drażni - zaznacza Katarzyna Prętkowska, reporterka TVP Bydgoszcz. - Aby zdobyć dobre zdjęcia, szczególnie przy kontrowersyjnych tematach, nieraz trzeba się porządnie napracować. Jeśli ktoś nie chce z nami rozmawiać i zasłania nam ręką kamerę, my musimy to mieć nagrane.

Za trudne Katarzyna Prętkowska uznaje też relacjonowanie imprez masowych, takich jak chociażby mecze piłkarskie, i zamieszek z udzialem kiboli. Zdarzało się już, że ekipie TVP Bydgoszcz kibice jednej z lokalnych drużyn grozili problemami, jeśli ta zaprezentuje materiał. Szantażowani w ten sposób byli reporter i operator kamery. Później ich zdjęcia, z odpowiednim opisem, znalazły się na kibicowskiej stronie internetowej.

- Dotychczas zawsze też wyzwaniem były urodziny Radia Maryja w Toruniu. Słuchacze rozgłośni byli do nas z góry uprzedzeni, traktowali jak wrogów i w niewybrednych słowach odmawiali wypowiedzi, wymachując przy tym np. parasolkami - wspomina reporterka. - W takich sytuacjach stacje telewizyjne i radiowe, szczególnie te komercyjne, rezygnują nawet z logo na swoich kamerach i mikrofonach. Aby nie drażnić rozmówców. Przyznam jednak, że w tym roku, na obchodach 20. urodzin radia, było wyjątkowo spokojnie.

Zdziwieni są też inni. Dla Lecha Kamińskiego, fotoreportera „Gazety Pomorskiej” z wieloletnim stażem, żaden mecz podwyższonego ryzyka nie może się równać ze wspomnianymi urodzinami. - Wyzywanie od Żydów, bluzgi, ataki na obiektyw - wylicza.

Wojciech Kardas z „Wyborczej” dodaje do tej listy opluwanie i ciosy parasolką po głowie. Osobiście dowiedział się też, że jest „synem ubeka”.

Radek Sałaciński na jednej z urodzinowych imprez rozgłośni posunął się do podstępu. - W pewnym momencie jeden z ojców przez mikrofon powiedział, że „są wśród nas dziennikarze złych mediów”. Stojąc z półmetrowym obiektywem od razu skupiłem uwagę wiernych. Uratowało mnie to, że podałem się za fotografa gazetki parafialnej w Fordonie - wspomina.

Związkowa petarda pod nogą

Naprawdę groźnie bywa na związkowych demonstracjach, które wymykają się spod kontroli organizatorów. Przy takiej okazji można, jak Jacek Smarz, fotoreporter „Nowości”, „tylko” zostać poszturanym drzewcami flag przez agresywnych manifestujących (demonstracja w obronie miejsc pracy w toruńskiej Elanie). Można też, jak Katarzyna Fus, dziennikarka „Gazety Pomorskiej”, otrzeć się o kalectwo.

- Podczas demonstracji „Solidarności” pod toruńskim Torfarmem grupa protestujących próbowała się wedrzeć na teren zakładu. Niektórzy nie panowali nad emocjami. Kilka osób szarpało bramę wejściową. Miałam rejestrować kamerą przebieg strajku, więc starałam się być blisko wydarzeń - relacjonuje reporterka. - Nie było to łatwe, bo z każdą minutą tłum był coraz bardziej rozwścieczony.

Wyły syreny, raz za razem słychać było huk petard. - Jedna z nich wystrzeliła prawie pod moją nogą. Przeraziłam się. Pomyślałam wtedy, że demonstrujący nie liczą się już z tym, że komuś może stać się krzywda - dodaje.

Pewności co tego nabrała, gdy w stronę zakładu zaczęły lecieć kamienie. Dziennikarka starała się trzymać z boku, ale równocześnie nakręcić właśnie tę scenę. Filmując nie miała możliwości pełnego kontrolowania sytuacji. Nie wiedziała, czy któryś z kamieni nie leci właśnie w jej stronę.

- Na szczęście, agresja tłumu nie była skoncentrowana na mediach. Nikomu nic się nie stało, ale adrenalina udzieliła się również reporterom. Staraliśmy się trzymać razem. Miałam wrażenie, że gdyby demonstracja przemieniła się w niekontrolowaną bijatykę, mogłabym liczyć na pomoc kolegów i koleżanek - podkreśla Katarzyna Fus.

Prawdziwe lęki zawodowe

- Bardziej od agresji słownej czy fizycznej jako dziennikarz boję się innych zagrożeń. Tych związanych z odpowiedzialnością za słowo i obraz. Jednym materiałem, zdaniem, zdjęciem można człowieka skrzywdzić, niesłusznie oskarżyć, zniszczyć życie. To są moje lęki zawodowe - zdradza Katarzyna Prętkowska z TVP Bydgoszcz.

Dlatego tyle czasu poświęca na rzetelne weryfikowanie informacji, przedstawianie wszystkich stron sporu czy konfliktu. Pamięta o staranności przy doborze zdjęć, o ochronie wizerunku, szanowaniu prywatności i niemanipulowaniu ujęciami.

A ryzyko?

- Jest wpisane w zawód dziennikarza - podkreśla. - Na tym właśnie polega nasza praca: na dociekaniu prawdy, zadawaniu niewygodnych pytań, drążeniu tematów i wchodzeniu tam, gdzie nasi widzowie nie mogą. Ktoś, kto się tego boi, nie nadaje się do zawodu.


WARTO WIEDZEĆ

Dziennikarz z taką ochroną, jaką ma funkcjonariusz publiczny?

Press Club Polska złożył w Kancelarii Prezydenta projekt nowelizacji prawa prasowego, dający dziennikarzom i osobom pomagającym w zbieraniu materiałów taką samą ochronę, jaką Kodeks karny przewiduje dla funkcjonariuszy publicznych.

Nowe przepisy przewidują, że ten, kto naruszy nietykalność cielesną wykonującego swoje obowiązki dziennikarza lub pracownika mediów, będzie zagrożony karą do trzech lat więzienia (w przypadku naruszenia nietykalności innych osób grozi rok więzienia), a za czynną napaść na dziennikarza groziłoby nawet 10 lat więzienia. Śledztwa w takich sprawach prokurator wszczynałby z urzędu, a nie na wniosek osoby pokrzywdzonej.

Projekt nowelizacji jest reakcją na narastającą falę agresji wobec dziennikarzy i pracowników mediów. Inicjatywę Press Club Polska popierają Stowarzyszenie Fotoreporterów i Stowarzyszenie Twórców Obrazu Telewizyjnego.

W trakcie zamieszek 11 listopada w Warszawie w wielu punktach miasta dochodziło do ataków na dziennikarzy, operatorów i fotoreporterów. Byli obrzucani kamieniami i petardami; zniszczono kilka redakcyjnych samochodów.

W tym roku doszło też m.in. do pobicia pracownika Polsatu w Poznaniu, skopania kamerzystki podczas zamieszek na stadionie w Bydgoszczy oraz napaści na ekipę Polsatu, która w lipcu w Częstochowie relacjonowała pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja.

W sprawie bezpieczeństwa dziennikarzy wypowiedział się po 11 listopada warszawski oddział Stowarzyszenia Dziennikarzy RP. Także według tej organizacji atak na reportera powinien być traktowany na równi z atakiem na urzędnika państwowego. SDPR zaapelował też do właścicieli mediów o objęcie dziennikarzy specjalnym ubezpieczeniem na wypadek doznania uszczerbku na zdrowiu, kalectwa lub śmierci w wyniku agresji. (Na podst. PAP, „Press” i „Gazety Wyborczej”).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!