Po pierwszych dniach nowego roku szkolnego, rodzice rzucili się do szukają praktycznych sposobów na przetrwanie dzieci w szczególnych warunkach jego organizacji. Co zrobić, by małe przeziębienie nie wykluczyło syna z lekcji (i nie stygmatyzowało go “covidowo” przy okazji)? Jak sprawić, żeby maseczkowe przepisy nie poddusiły córki?… Itd, itp...
W przedszkolach i szkołach starły się pierwszego września dwa fronty. Rodzicielskie – szukające skutecznych dróg do utrzymania w zdrowiu fizycznym i psychicznym własnej pociechy w szkole nie tydzień, nie dwa, a do końca zajęć. I nauczycielsko - dyrektorskie – pełne zadań do wykonania, przepisów do ogarnięcia i utrzymania w normalnej działalności placówek zarządzanych in corpore, bez zbytniego roztkliwiania się nad jednostkowymi przypadłościami Jasia czy Małgosi (zwłaszcza, gdy zbyt wielki parasol ostrożności chcą nad nimi rozłożyć różne "madki”).
Oba fronty “walczą” teraz ze sobą na oświadczenia i zaświadczenia. I obu stronom trudno odmówić długofalowej racji w tej zapobiegliwości.
