Saloniki, drugie co do wielkości miasto Grecji, liczba ludności netto - wypisz, wymaluj: Bydgoszcz. Lotnisko, na którym właśnie wylądowały dwa czy trzy samoloty wyładowane turystami. Większość z nich będzie się próbowała dostać budżetowo do oddalonego prawie o godzinę jazdy centrum. Kiosk z biletami zamknięty, podjeżdża autobus. Prawomyślnie próbujesz opłacić przejazd - niespodzianka. Automat w środku przypominający pralkę „Franię”, z napisami tylko po grecku (po co się męczyć na trasie z 90 proc. zagranicznych turystów), służy do... gry w ruletkę.
Wspólnymi siłami pasażerowie odkrywają, że trzeba zapłacić 1,80 euro. Niespodzianka numer dwa: tylko w monetach. Kto ma, wrzuca (nie zawsze otrzymując potwierdzenie), kto nie ma (w czasach miliona aplikacji, kart zbliżeniowych - gratulacje!) żartuje, że się po prostu kanara w tłoku udusi, jak się pojawi. Już na miejscu okaże się, że w każdym pojeździe system działa inaczej (pojawiają się automaty), po mieście kursują różni operatorzy, którzy nie honorują swoich biletów, a mimo setek „kiosków”, na bilety komunikacji należy polować w przypadkowych punktach.
Ta przydługa historia jest hołdem dla rozwiązań bydgoskich. Serio! Mogą się Państwo zżymać, że to przesada, ale dla mnie u nas wszystko naprawdę działa (nie mówiąc o normalnym, spójnym sposobie docierania z lotniska). Pamiętają Państwo te czasy, kiedy próby zakupu biletu w tramwaju czy autobusie wiązały się z obojętną reakcją kierowców i kolędowaniem od pasażera do pasażera w nadziei odkupienia biletów? Nie ma już z tym problemu.
Co więcej, sposobów opłacania przejazdu jest coraz więcej (choć dla mnie wiekowej coraz trudniejszych do ogarnięcia) i miasto stara się je promować. Opisujemy właśnie swego rodzaju konkurs między nami i Poznaniem w ich popularyzacji. Za mobilność można wygrać nagrody. Swoją drogą, w Poznaniu jest też kilka sprytnych rozwiązań w tej dziedzinie do skopiowania...
