Ten niezbędny, acz często niewdzięczny organ od kilku tygodni przypomina mi o sobie piekącym bólem na odcinku lędźwiowym. To akcja. Pomysł na reakcję znalazłem przeklikując internet. Otóż wpadło mi w oko ogłoszenie pewnej firmy, która jednego, tego właśnie dnia, a było to, warto dodać, Narodowe Święto Niepodległości, postanowiła rozdać 250 pasów magnetycznych do kuracji przy bólach kręgosłupa. Dla uspokojenia podejrzliwych niżej znajdowało się wyjaśnienie, że koszty tej dobroczynnej akcji firma zamierza sobie powetować dzięki wypromowaniu w ten sposób tego genialnego wyrobu.
Postanowiłem spróbować szczęścia i zadzwoniłem pod podany numer telefonu z toruńskim prefiksem. Kojące dźwięki fortepianu wygrywającego dzieło Chopina uświadomiły mi, że trafiłem na infolinię. Po paru minutach zamiast fortepianu usłyszałem w słuchawce miły, kobiecy głos. Głos ten przekonywał, że dokonałem świetnego wyboru i to w ostatnie chwili. Z 250 przeznaczonych na promocję pasów magnetycznych, ponoć normalnie kosztujących aż tysiąc złotych, zostały już tylko trzy. Następnie kobieta, niczym lekarz, wypytała mnie o miejsce, rodzaj i częstotliwość dolegliwości, by stwierdzić, że pas w sam raz jest dla mnie i powinien pomóc, jeśli będę go sumiennie nosił przez dwa miesiące, dokładnie po pięć godzin dziennie.
Potem nastąpiły pytania zmierzające do ustalenia długości pasa. Ponieważ miałem kłopot z podaniem obwodu w talii, pani z infolinii zapytała o wagę i wzrost, po czym stwierdziła, że jestem „raczej szczupły”. Ucieszony tym rozpoznaniem, skwapliwie przytaknąłem. Moja radość szybko jednak znikła, gdy usłyszałem, że cudowny pas zadziała wyłącznie wtedy, gdy jego noszenie będzie połączone ze stosowaniem na noc magnetycznych plastrów. A te plastry nie są już darmowe, choć i tak otrzymam je w okazyjnej cenie. Zestaw na dwa miesiące kuracji miał kosztować marne 350 złotych.
Nie ukrywając rozczarowania, odparłem, że wobec tego rezygnuję z darmowego pasa. Moja rozmówczyni zapytała wówczas, jaki jest powód mojej decyzji. Gdy odparłem, że finansowy, kobieta pomilczała chwilę, po czym zakomunikowała mi kolejną radosną wieść. - Sprawdziłam, że jest pan naszym nowym klientem, wobec czego mogę zaoferować panu specjalną zniżkę - rzekła. - Plastry będą kosztowały nie 350, lecz 260 złotych, a przesyłka kurierska będzie darmowa.
Cóż, przyznaję, zgodziłem się na taki deal. Jednak wiedziony złym przeczuciem, po telefonicznej transakcji zapytałem Wujka Google'a o to, w jakiej cenie są pasy i plastry magnetyczne. Okazało się, że oferta jest spora i w przypadku pasów ceny zaczynają się od… 40 złotych, zaś zestaw 45 plastrów kosztuje niecałe 50 zł. Doliczając koszty wysyłki, cały potrzebny do kuracji zestaw – bez łaski i promocji – miałbym do dyspozycji za mniej niż połowę ceny, którą przed chwilą „wytargowałem” przez telefon.
Przy okazji odkryłem w internecie wart uwagi portal o adresie nieznany-numer.pl. Można na nim próbować ustalić nie tylko, kto lub co kryje się pod nieznanym numerem telefonu, ale także zapoznać się z opiniami internautów, którzy się z tym numerem kontaktowali. I tak dowiedziałem się, że numer, pod którym zamówiłem plastry i pas magnetyczny jest „średnio aktywny” od ośmiu miesięcy i ma reputację „negatywną”. Tę reputację poświadczało 25 komentarzy, z których już pierwszy pozbawił mnie wszelkich złudzeń: „Oszuści oferujący rzekomo darmowe produkty medyczne wątpliwej jakości”…
Dodam, że przesyłki nie przyjąłem, opłaty pobraniowej nie uiściłem, co także rekomenduję innym nabitym w magnetyczną butelkę. Nie jestem więc pokrzywdzony, pomijając fakt, że w kręgosłupie łupie nadal.
