Bydgoscy radni przyjęli ostatnio miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego „Wyżyny - Węgierska”. Choć dotyczy zaledwie 47 hektarów miasta, to jest bardzo ważny. Po pierwsze dlatego, że na tych 47 hektarach mieszka kilka tysięcy ludzi. Po drugie, problemy tego kwartału Wyżyn są bardzo podobne do problemów innych, powstałych kilkadziesiąt lat temu blokowisk Bydgoszczy. Po nowym Fordonie to największe sypialnie. Zamieszkują je dziś w sporej części emeryci, a zatem grupa społeczna, która rzadko funduje sobie przeprowadzki, przynajmniej w ramach tego świata.
Bolączki Wyżyn „za kładką” mieszkańcy innych dzielnic Bydgoszczy mogą ostatnio zauważać lepiej właśnie z tego powodu, że kładka nad Wojska Polskiego jest już jedynie okruchem wspomnień. Pesymiści wieszczyli, że rozbiórka skorodowanej konstrukcji stanie się przyczyną komunikacyjnego koszmaru w tym miejscu. Tak źle nie jest. Niemniej w godzinach zwiększonego ruchu tworzą się tam korki. Stojąc w nich, warto rzucić okiem w stronę przypominającego trapez skrawka dzielnicy pomiędzy ulicami Boya-Żeleńskiego, Przyjazną i Wyżyny. Tam to dopiero jest komunikacyjny horror! Kiedyś chętnie korzystałem z zamkniętego w tym trapezie oddziału banku PKO BP i targowiska. Dziś omijam to miejsce, wiedząc, że manewry w poszukiwaniu wolnego skrawka parkingu wśród poruszających się bezładnie pieszych i kręcących się w kółko tak jak ja kierowców, zabiorą sporo czasu i nerwów, a osiągnięcie celu nie musi się udać.
Nowy plan zagospodarowania, odnoszący się do nieco większego niż wyżej wskazany terenu - ograniczonego ulicami Glinki, Modrakową, Wojska Polskiego i al. Jana Pawła II - zapowiada zmianę tego ulicznego pandemonium. Westchnąłbym z ulgą: nareszcie!, gdyby ulgi nie tłumiło pewne spostrzeżenie. Otóż na ostatniej sesji Rady Miasta Bydgoszczy dyrektorka Miejskiej Pracowni Urbanistycznej, przedstawiając plan zagospodarowania „Bydgoszcz - Węgierska”, takimi miedzy innymi słowy argumentowała konieczność usunięcia stamtąd pamiętających czasy PRL-u ciągów garażowisk:
„- To ewidentny substandard i rozrzutne zagospodarowanie terenu, bo jako urbanistom zależy nam, by powstała zabudowa mieszkaniowa w obszarach, gdzie jest rozbudowana infrastruktura społeczna, a tak jest na tym osiedlu. Chcielibyśmy zasilić osiedle w nowych mieszkańców”.
A więc naczelna idea tego planu sprowadza się do „zasilenia osiedla w nowych mieszkańców”, co jednakże miałoby nastąpić nie kosztem zieleni między blokami, tylko przez wyburzenie brzydkich i zajmujących sporo miejsca biedadomków dla aut.
Jak mogłoby to w praktyce wyglądać? Kilkuset użytkowników garaży otrzymuje wypowiedzenie umowy. Potem buldożery, koparki i wywrotki robią tam kawałek pustyni. Na pustyni szybko, bo to atrakcyjny mieszkaniowo teren, powstają nowe bloki. Ich mieszkańcy nie parkują już po chodnikach, bo nowe bloki mają podziemne garaże. Kłopot zniknął?
Nie całkiem. Ci z nowych bloków nie zostawiają aut pod domem, ale do podziemnego garażu muszą dojechać wąskim uliczkami, których już raczej nie sposób poszerzyć. Ruch w tym miejscu staje się więc większy, zagrożenie wypadkami rośnie. Rośnie też liczba ludzi poszukujących względnie stałych miejsc parkingowych na powierzchni, bo użytkownicy rozjechanych przez buldożery garaży to też faceci czy facetki z sąsiedztwa.
Receptą na to zło są w planie zagospodarowania parkingi wielopoziomowe. Cóż, takie rozwiązanie ładnych parę lat temu próbowano już wdrożyć po drugiej stronie wirtualnej dziś kładki. Z marnym skutkiem… Czarny scenariusz wygląda tak, że powstają nowe bloki, a parkingów jak nie było, tak nie ma. Oby to była political fiction.
