Kilka lat temu zadzwonił do mnie jeden z moich kolegów z dzieciństwa gratulując i pytając jak to się stało, że ja, który przez całe życie byłem nogą z chemii, biologii i matematyki zostałem... wiceministrem zdrowia.
<!** Image 2 alt="Image 161563" sub="Aby wygrać wybory, nie wystarczą plakaty i obietnice. Liczy się też nazwisko Fot. Internet">Na początku myślałem, że to jakiś żart, ale gdy delikatnie zaczął mnie podpytywać, czy bym mu nie załatwił pracy w tym ministerstwie i że właśnie o mnie w telewizji mówią, ciarki przeszły mi po krzyżu. Bo z tego, co mówił, wynikało niezbicie, że wie coś, o czym ja za chwilę się pewnie dopiero dowiem od posłańca, który mi list od premiera, albo któregoś z jego zastępców przyniesie. Niestety, upragnionej przesyłki nie dostałem. Jeszcze tego samego dnia okazało się bowiem, że nowego wiceministra, co prawda, powołano, ale ze mną miał on tylko tyle wspólnego, że nazywał się tak jak ja i jeszcze imię nosił takie samo. Nie zmieniło to jednak faktu, że jeszcze przez kilka tygodni dzwonili do mnie dawno niewidziani „znajomi”, którzy tłumacząc, że właśnie przypadkowo mój numer gdzieś znaleźli, cieszą się moim sukcesem i w razie czego służą pomocą, a jeśli załatwię jakąś pracę im lub ich rodzinom to wdzięczni mi będą do końca życia.
* * *
Z tego co pamiętam, to mój imiennik wielkiej kariery w ministerstwie nie zrobił, więc nie żal mi było, gdy odchodził wraz z ustępującym rządem. Zazdrościłem za to szczerze swego czasu synowi prezydenta Inowrocławia Krzysztofowi Brejzie, który pojawił się na listach wyborczych do Sejmu i dostał się tam bez większych problemów.
<!** reklama>Bo to było jedno z lepszych posunięć politycznych, jakie w życiu widziałem. Już po wyborach kogokolwiek pytałem, każdy zdziwiony był, że prezydent posłem nie został, bo wszyscy przecież na niego głosowali, a wybrano... jego syna. Ale tak to już jest, że nie wystarczy krzyżyka przy nazwisku postawić. Trzeba też czasami na imię spojrzeć.
* * *
Przekonał się o tym, inowrocławski radny Stanisław Skoczylas, który - tak się szczęśliwie lub nieszczęśliwie składa - nazywa się tak samo, jak miejscowy znany lekarz z tą tylko różnicą, że jest kolejarzem. Przyznam szczerze, że słysząc opowieści o tym, jak to w poniedziałek medykowi życzenia składano za liczbę uzyskanych głosów i awans w szeregi polityków, ubawiłem się do łez. Co prawda, następne wybory samorządowe dopiero za cztery lata, to jednak parlamentarne zbliżają się wielkimi krokami. Gdyby więc któryś z polityków chciałby mnie np. czasowo adoptować i nazwiska mi swojego użyczyć, będę mu dozgonnie wdzięczny.
Czekamy na Sygnały
- Codzienne dyżury redakcyjne tel. 52-355-16-51, mail: [email protected]