Mam nadzieję, że na tyle sympatyczną, że nawet urodzeni malkontenci zapomną o babach z brodami na otwarcie igrzysk, babochłopach w bokserskim ringu i lennonoznawczych wykładach redaktora Babiarza.
Wiem, wiem, to pobożne życzenie. Podobnie jak zamknięcie ust przez medalowych statystyków, bijących na alarm, że Polska wylądowała w Paryżu na 42. miejscu, nawet za Izraelem. Można ten zarzut skontrować na wiele sposobów. Na przykład zauważając, że wprawdzie jesteśmy za Izraelem, ale przed usportowionymi i licznymi Turkami, którzy nie zdobyli ani jednego złota.
Można współczuć Hiszpanom, że w klasyfikacji medalowej znaleźli się za Uzbekistanem i przekonywać, że gdyby wspomniany wyżej Léon Marchand przed igrzyskami założył jednoosobowe państwo, to w klasyfikacji medalowej znalazłoby się ono przed Brazylią. I wreszcie można, a nawet należałoby dostrzec fakt, że w klasyfikacji punkowej (obejmującej miejsca od 1. do 8.), bardziej miarodajnej do określenia poziomu sportu w danym kraju, Polska znalazła się na 18. miejscu, wyprzedzając Uzbekistan, mimo że ten azjatycki kraj zdobył aż 8 złotych medali.
Nasz region także nie odstał od krajowej czołówki. ¾ medalu w kajakarskiej czwórce (obok bydgoszczanina, torunianina i włocławianina popłynął w niej warszawiak) to statystycznie więcej niż przy ogółem 10 zdobytych krążkach średnio przypadło na jedno z 16 województw. Być może w Los Angeles trofeów będzie więcej, lecz przy 11-godzinnej różnicy czasu cieszyć się z nich będziemy musieli w środku nocy lub o świcie.
