<!** Image 1 align=left alt="Image 13791" >
No i zaczęło się. Każdy, kto tylko może, chwyta za komputer i układa rankingi. Albo przynajmniej
z zapałem podsumowuje to, kto nam zrobił przyjemność, a kto dał plamę. Pop-kultura nie może już żyć bez takiego hierarchizowania, bo to świetna okazja do reanimowania uwagi publiki i promocji przy okazji. No a oczywiście nic tak nie sprzyja tworzeniu list wszelakich jak koniec roku.
Z reguły z takich rankingów wynika zresztą, że generalnie źle nie jest - ot, co prawda świat nas znowu nie zauważył, ale za to w okolicy byliśmy najlepsi, co więcej, nie utonęliśmy tak do końca, jak niektórzy twierdzili. Tylko że kiedy czyta się te wszystkie popkulturalne podsuwania, to śmiech człowieka ogarnia, bo dopiero wtedy widać, w jak dużej skali nasza mass kultura oparta jest na formatach. Najlepiej wszechświatowych. Bo tak bezpieczniej. Jak nie obaliło się
u sąsiadów, to u nas też jakoś pójdzie.
Co w każdym razie zapamiętamy z tego roku? Na pewno to, że wielką gwiazdą pop-kultury stał się Rafał Blechacz. To zresztą ciekawe, jak klasyczny
w końcu muzyk z miasta Nakła
i jego rodzina zniosą ciśnienie pop-prasy. A czy największą wygraną estrady jest Doda, mistrzyni Sopotu? Niestety, nie. Bo kompletnie zamotała się w kreowaniu wizerunku ostrej baby, co wyraźnie przestaje jej służyć. A przy okazji wszystkim umknęło to, że Doda naprawdę potrafi śpiewać.
W literaturze bardziej pop ten rok należał do Marka Krajewskiego
i jego Eberhardta Mocka z miasta Breslau. Krajewski wreszcie z przytupem wszedł na salony
i do salonów sprzedaży, co należało mu się od dawna. Pytanie tylko, co pokaże nam teraz, kiedy już wyprztykał się z smaczków „made in Breslau”. W każdym razie serwuje nam dania o niebo lepsze niż te wszystkie popłuczyny po „Kodzie Leonarda”.
Kino popularne poległo na całego, trzymają się o dziwo tylko kryminały, z niezłym „Pitbullem”. Za to nasza niegdysiejsza specjalność, czyli komedie, budzą już tylko uśmieszki zażenowania.
W telewizorze ciągnięto telenowele - i mam nadzieję, że „M jak miłość” odniesie sukces w Rosji, gdzie ma powstać tamtejsza wersja, bo zawsze milej samemu formatować niż być formatowanym. A co do osobowości telewizyjnych, to odżył wyraźnie Szymon Majewski, gwiazdorzy od politycznych przepytywanek nudzą niemiłosiernie,
a mój ulubiony pan Kubuś z Polsatu śmieszny już chyba tylko siebie
i wiernego Figurskiego.
No ale cóż, skoro najpopularniejszy show telewizji publicznej prowadzi w Polsce Niemiec, to
o czymś to świadczy.
Forma z formatu

No i zaczęło się. Każdy, kto tylko może, chwyta za komputer i układa rankingi. Albo przynajmniej z zapałem podsumowuje to, kto nam zrobił przyjemność, a kto dał plamę.