Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Firmy wykańczane przez klientów, którzy nie płacą

Piotr Schutta
123RF
Zator płatniczy jest jak wirus. Rozprzestrzenia się w gospodarce, niszcząc wszystko po drodze. Rujnuje firmy, osłabia wzajemne zaufanie, blokuje rozwój spółek. Szczepionki nikt nie wymyślił

Ja widzę po oczach czy ktoś chce zapłacić, czy nie. Sprawdza mi się to. Ostatnio wyczułem gościa na sto procent. Poszło o dwieście złotych. Może niedużo, ale to jest przykre, że człowiek musi żebrać o zapłatę za uczciwie wykonaną usługę. Wydzwaniam do klienta, widzi, że to ja, bo wyświetla mu się mój numer. Ale nie odbiera. Za fakturę, której nie zapłacił, ja muszę odprowadzić VAT i podatek, nie mając żadnego przychodu. Będę musiał pojechać na nieprzyjemną rozmowę w sprawie dwustu złotych - opowiada Andrzej z Torunia.

Ma za sobą mnóstwo takich rozmów. Ponad 20 lat prowadzi niewielką firmę w branży teleinformatycznej. Zamiast skupić się wyłącznie na rozwijaniu działalności, część energii przeznacza wraz ze swoim wspólnikiem na ściganie nieuczciwych kontrahentów, płacących z opóźnieniem albo wcale.

Biznesmen wyciąga stówę
- Spotykam człowieka w gabinecie innego klienta i przypominam mu delikatnie, że nie uregulował swoich zobowiązań. Ten ostentacyjnie wyjmuje z portfela stówę. „A jakie to pieniądze? Ja tu prawdziwe biznesy prowadzę, a pan mi z takimi kwotkami? Masz pan”. I wciska mi banknot, uśmiechając się złośliwie do kolegi. Żenada - mówi teleinformatyk.

Czytaj też: Jak odmłodzić się za średnia krajową

Zatory płatnicze, czyli nieregulowanie w terminie swoich zobowiązań, to od lat zmora polskiego biznesu. Raporty, sporządzane regularnie przez rozmaite instytucje i organizacje pozarządowe, pokazują, że zjawisko ma się całkiem dobrze. Dotyka przede wszystkim przedsiębiorstw średnich i małych. Najbardziej widoczne jest w branży budowlanej. Jak wyliczyło ostatnio Forum Obywatelskiego Rozwoju, roczny koszt zatorów płatniczych dla polskich firm wyniósł ponad 100 miliardów złotych. Na walkę z nimi przedsiębiorstwa przeznaczają od 3 do 6 proc. wszystkich swoich kosztów.

- Tyle kosztuje utrata części należności, ponaglanie klientów, windykacja i procesy sądowe. Trzeba też doliczyć straty, wynikające z tego, że firma, której się nie płaci, nie może inwestować w swój rozwój - mówi Aleksander Łaszek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.

- Kto sam doświadczył zatoru, wie, że jego przyczyną jest bankructwo i to, że wcześniej ktoś komuś nie zapłacił. W gospodarce rynkowej normalną rzeczą jest to, że firmy upadają. Część przedsiębiorców ryzykuje za bardzo i się przewraca. Niektórzy idą na współpracę z ryzykownymi partnerami, bo liczą na szybszy wzrost. Ważne jest, by to ryzyko było podejmowane świadomie. Jeśli decyduję się na współpracę ze spółką, która ma ryzykowny model biznesowy, to liczę się z tym, że mogę nie dostać pieniędzy - dodaje Aleksander Łaszek. Podkreśla, że nawet w małej firmie warto oddzielić dział sprzedaży od działu oceny ryzyka. - Niestety, w praktyce tak się nie dzieje. Nadal wielu przedsiębiorców ma nieostrożne podejście do biznesu: najpierw sprzedam, a potem będę się martwił, czy mi zapłacą.

Podbydgoska stolarnia, rodzinna firma o długoletniej tradycji, jeszcze 10 lat temu zatrudniała kilkunastu fachowców i snuła odważne plany dotyczące rozwoju. Wszystko urwało się nagle. Spółkę pogrążył duży kontrahent z branży gastronomicznej, z którym współpraca na początku wydawała się spełnieniem marzeń i dużą szansą na rozwój.

Rozjechali mu firmę
- W jednym roku nie zapłacili mi dwóch faktur, każda na 50 tysięcy. Nie spłacali długu, a jednocześnie dawali mi kolejne zlecenia, płacąc tylko tyle, żeby wystarczyło na materiały. Po roku zaczęli w końcu regulować zaległości, ale w ratach. Musiałem wziąć 150 tysięcy złotych kredytu bankowego, żeby nie stracić pracowników i mieć środki na kolejne roboty. Wszystkie zyski szły na pokrycie odsetek od kredytu i podatkowych, bo sam zacząłem się spóźniać z płatnościami. Płaciłem karne odsetki, a do tego na koniec roku mandaty za opóźnienia. Robiłem wszystko, żeby przetrwać ten kryzys, ponieważ kontrahent ciągle mnie zapewniał, że nadal będzie miał dla mnie zlecenia wymagające dużej liczby pracowników. Niestety, nie dotrzymał słowa. Nagle zerwał współpracę - opowiada Radosław, właściciel stolarni. Dziś zatrudnia tylko 3 osoby. Utrzymał się na rynku, wyszedł z długów, ale każdego miesiąca walczy o przetrwanie. - Nie biorę już dużych robót, bo nie mam ludzi. Jest potencjał, warsztat, maszyny i nawet poważne zlecenia w zasięgu, ale trudno o fachowców. Nie wiem, czy dam radę się odbudować. Rozjechali mi firmę - podsumowuje.

Czytaj także: Nie dałem się pożreć lwom

- Biznes musi być zdrowy moralnie. Po prostu. Bez zaufania to się nie uda. Zasada dotrzymywania zobowiązań leży u podstaw systemu kapitalistycznego. Nieuczciwość niszczy całą kooperację społeczną. Bez uczciwości stajemy się zbiorowiskiem pazernych wilków. Powinniśmy tworzyć opartą na wzajemnym zaufaniu kooperatywę, która potrafi wspólnie udźwignąć wielkie zadania społeczne - konkluduje Ryszard Wiśniewski, emerytowany profesor etyki w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Generalny kasuje wszystko

- W branży budowlanej jest najgorzej. Od lat funkcjonuje tu mechanizm wykorzystywania małych firm przez głównych wykonawców. Generalny wykonawca wygrywa przetarg, oczywiście podając zaniżone koszty, stawia budynek w stanie surowym, kasuje pieniądze od inwestora i ucieka do kolejnego przetargu. Na placu budowy zostają podwykonawcy. Wszystko robi się na wczoraj i „na gębę”, bo terminy gonią. Inwestor ma jeszcze swoje uwagi, żeby to dołożyć, tamto poprawić, bo przecież na etapie projektowania nie można przewidzieć wszystkiego. Mało kto pamięta, żeby spisywać to wszystko w protokołach i notatkach służbowych. Kiedy przychodzi do rozliczenia, okazuje się, że wykonawca dostaje pieniądze tylko za to, co było w umowie. Jest w plecy. Ale to nie koniec. Generalny wykonawca, który pieniędzmi z następnych kontraktów łatał dziury na poprzednich budowach, w końcu nie wytrzymuje i przy którejś inwestycji ogłasza upadłość, zostawiając w polu sporą grupę podwykonawców - mówi pan Andrzej z Torunia.

Zaraza na budowach
Jerzy C. z Bydgoszczy, branża elektroenergetyczna, myślał, że na budowie, której inwestorem jest sąd, nic złego nie może się zdarzyć. Mylił się. Zaniżone wartości oferty przetargowej generalnego wykonawcy, niekompletne tak zwane przedmiary dla podwykonawcy, w rezultacie - długi i bankructwo.

- Jestem kompletnie załamany. Mam pół miliona długów. Firma się rozpadła. Wszystko z tego powodu, że na początku podsunęli mi okrojone przedmiary, w których nie było 20 procent pozycji. Pierwszy raz ktoś zrobił mi coś takiego. W trakcie budowy trzeba było kupować urządzenia, za które generalny wykonawca nie chciał zapłacić. Potem zerwali ze mną umowę i jeszcze obarczyli karą - mówi mężczyzna.

- To jest plaga, jakaś zaraźliwa choroba, z którą nie sposób sobie poradzić. Od kilku lat Polskę budują małe firmy - z ich dostawcami i producentami. Wszystkie pieniądze od inwestora giną w kieszeni generalnego wykonawcy, który woli wydać na prawnika niż uczciwie rozliczyć się z podwykonawcą - mówi właściciel hurtowni, jeden z kontrahentów Jerzego C.

Czy to cud? Figurka Maryi roni krwawe łzy

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Polacy chętniej sięgają po krajowe produkty?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Firmy wykańczane przez klientów, którzy nie płacą - Nowości Dziennik Toruński