Mediacje przed mediacją
- Chciałbym poznać stanowisko stron - zagaił sędzia Łukasz Bem. - Nie doszło między nami do porozumienia. Tak zwane zadośćuczynienie jest tak niskie, wręcz symboliczne, że nie wyraziłem zgody - stwierdził Marek M., syn pacjentki uznanej omyłkowo za zmarłą.
[break]
Obrońca mec. Janusz Mazur zdecydowanie zaoponował. - Nie proponowaliśmy symbolicznych kwot. Wcale nie mówię, że nie dostanie pan więcej. Moja mandantka ma obowiązkowe ubezpieczenie od działalności lekarskiej. Uważamy, że ugoda jest możliwa - zapewnił. A sędzia Bem zasugerował skorzystanie z usług mediatora sądowego: - Jeśli się dogadacie, to sprawa skończy się szybko, a jeśli nie, to z pewnością się potoczy...
Mecenas Mazur ponownie zaczął namawiać Marka M. do zmiany decyzji. - Byłoby wskazane, gdyby zgodził się pan na mediacje. To tylko jeden dodatkowy termin, a będzie pan miał możliwość skorzystania z profesjonalnej pomocy prawnej. Prosiłbym pana, żeby pan dał szansę pani doktor - stwierdził adwokat.
- Spróbujmy, zgadzam się - Marek M. w końcu ugiął się pod siłą argumentacji. Siedząca obok niego pani prokurator nie zgłosiła żadnych zastrzeżeń.
Sąd ustanowił mediatora. Został nim Stanisław Drobot, jak usłyszeliśmy w kuluarach - człowiek doświadczony w tym fachu.
Problemem są pieniądze
Mediator ma miesiąc na to, by spróbować pojednać strony. Jak to będzie wyglądało?
- Najpierw mediator zapozna się z aktami sprawy, następnie spotka się ze stronami, zapewne osobno. Później zorganizuje wspólne spotkanie. Jeśli strony zgodzą się na ugodę, sprawa karna zostanie zamknięta. Jeśli nie - sąd przystąpi do przesłuchań świadków - wyjaśnił sędzia Bem.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że oskarżona zaproponowała kwotę rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Według Marka M. była to jednak mniejsza kwota.
- Zaproponowano mi o wiele za mało. Prowadziłem firmę transportową. Kiedy dowiedziałem się o śmierci mamy, zrezygnowałem z intratnego kontraktu na transport leków do Norwegii. Po dwóch godzinach dostałem telefon, że mama jednak żyje. Ale firma farmaceutyczna nie chciała już słyszeć o moich usługach - mówi rozżalony mężczyzna.
Można się dogadać
Bożenę B.N. błąd kosztował pracę w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego.
- Prawo do wykonywania zawodu zachowałam - mówi.
Do skandalu doszło w maju 2013 roku. Lekarka stwierdziła zgon 84-letniej mieszkanki domku przy parafii w Żołędowie. Po odjeździe karetki policjant zauważył, że kobieta żyje. Pacjentkę zawieziono do szpitala. Zmarła po trzech tygodniach.
W 2014 roku w bydgoskim Sądzie Rejonowym bez przeprowadzania rozprawy (na podstawie ugody między prokuratorem, oskarżonym, a także pokrzywdzonym) zakończono 1314 spraw. Z kolei 161 spraw zakończyło się na pierwszej rozprawie.
Zgodnie z Kodeksem postępowania karnego mediacje są poufne.