Nawet możliwość przyjmowania pań do pracy za kółkiem nie poprawi sytuacji bydgoskiego przewoźnika. Czy gdy linia „69” trafi w prywatne ręce, z przestrzeganiem rozkładu będzie jeszcze gorzej?
- Czekałam ponad godzinę na przystanku w oczekiwaniu na autobus linii „71”. Gdy w końcu przyjechał, wściekła poszłam do kierowcy i nie ukrywam, nakrzyczałam na niego. To nie pierwszy raz, gdy muszę spóźniać się do pracy, bo autobus się nie zjawił. Myślałam, że to może zły stan techniczny sprzętu, albo pogoda jest winna, tłumaczenie kierowcy zupełnie mnie jednak zaskoczyło – mówi pasażerka.
<!** reklama>- Nie ma ludzi! Nic na te spóźnienia nie poradzę, ja sam zostałem ściągnięty awaryjnie do pracy, choć powinienem być na urlopie. Kursy wypadają cały czas, nie tylko na linii „71”, bo nie ma komu jeździć – bronił się kierowca.
O tym, że sytuacja jest trudna, mówi Mariusz Reszka, zastępca dyrektora ds. techniczno-eksploatacyjnych bydgoskiego MZK: - Tak, kursy wypadają, bo nie mamy kim obsadzić autobusów. Nasi ludzie też nie mogą jeździć w nieskończoność, muszą mieć przerwy choćby na posiłek. Żeby ratować sytuację, ściągamy kierowców nawet z urlopów. Od roku borykamy się z problemem ich braku, to sprawa całej branży, podobnie jak w budownictwie, u nas też nie ma wolnych fachowców – nie kryje dyrektor.
Sytuację mogłoby uratować zatrudnianie kobiet, ale dotychczas żadna z pań nie usiadła za kółkiem bydgoskiego autobusu. - Kiedyś była inna technika, żeby kierować autem, trzeba było sporej siły, dlatego zapisano w ustawie, że kobiety nie mogą być kierowcami, a jedynie motorniczymi. Dziś to pracodawca decyduje, kogo i na jakich zasadach chce zatrudnić - mówi dyrektor Reszka.
W MZK z niepokojem patrzą na zbliżające się ostateczne rozstrzygnięcia przetargu na obsługę linii autobusowej „69” z Błonia do Fordonu. Jeśli wygra go prywatna firma, może okazać się, że część pracowników MZK może zostać „podkupiona” do obsługiwania kursów na tej trasie.(BOB)