Kupiony w sklepie znanej sieci handlowej rasowy kot miał grzybicę, tyfus i niebezpieczną dla ludzi lambiozę. - To cud, że przeżył - twierdzi lekarz weterynarii, który przez dwa miesiące robił wszystko, by zwierzę wyzdrowiało.
<!** Image 2 align=none alt="Image 160230" sub="Normalne życie 7-miesięcznego persa Huberta dopiero się zaczyna. To wcześniejsze było jednym wielkim nieszczęściem / Fot. Tymon Markowski">Życie Huberta, czarnego persa, wisiało na włosku. Nikt go nie chciał. Był apatyczny, miał matową, sfilcowaną sierść, zaropiałe oczy i był za drogi. Właściciel sklepu zoologicznego usytuowanego w bydgoskiej galerii handlowej wycenił kota na 650 zł.
Gdy Hubert miał dwa miesiące i wyglądał jak puszysta maskotka, wyeksponowano go tuż przy wejściu do sklepu, w jednej klatce z szarym persem. Na kumpla ktoś się skusił, na Huberta - nie. Stres i trzymiesięczne zamknięcie w ciasnej klatce zrobiły swoje. Hubert...
zbrzydł, wyłysiał, posmutniał.
Już nie był ślicznym kotkiem, do którego ciągnęły dzieci. Choć miał zaledwie cztery i pół miesiąca, wyglądał na starego, schorowanego kota. W końcu jego klatka trafiła w ciemny róg sklepu i do Huberta prawie nikt nie zaglądał. I pewnie tu zakończyłby swój krótki żywot i długą niewolę, gdyby nie Małgosia...
<!** reklama>Raz w tygodniu kupowała w galerii pokarm dla zwierząt. Na widok czarnego persa serce się jej krajało. Widziała, jak kot marnieje, gaśnie.
- Jak go nikt nie kupi, to zdechnie - nie pozostawiali złudzeń sprzedawcy. Tłumaczyli klientce, że właściciel sklepu nie zamierza kota leczyć, bo mu się to nie opłaca. - Chyba brali mnie na litość i to się im udało - przyznaje kobieta. Huberta, jak każdy wadliwy towar, poddano przecenie i sprzedano Małgosi za 100 zł. 13 sierpnia, który okazał się dla czarnego kota szczęśliwym dniem. Darowano mu wtedy drugie życie. Ze sklepu natychmiast trafił do lekarza weterynarii, bo ze spojówek i nosa wylewała mu się ropa. Miał biegunkę, wysoką gorączkę, bóle brzucha, wzdęcia i wymioty, a zaatakowana grzybicą wyłysiała skóra cuchnęła.
<!** Image 3 align=right alt="Image 160230" sub="Ten kot prosto ze sklepu trafił do lekarza weterynarii / Fot. Tymon Markowski">Diagnoza lekarza nie pozostawiała wątpliwości. Hubert miał panleukopenię, zwaną też kocim tyfusem lub nosówką, a z tej choroby większość młodych kotów nie wychodzi. Atakuje ona nie tylko układ pokarmowy, ale także szpik kostny. Spada poziom matczynych przeciwciał, pojawia się białaczka i kociak zdycha. Na dodatek wykryto u Huberta lambliozę - pierwotniaki, które żyją w jelicie cienkim zwierzęcia i stanowią zagrożenie dla zdrowia ludzi.
- Cała moja rodzina musiała się poddać terapii antybiotykowej, a leczenie persa trwało dwa miesiące - wspomina Małgosia. Pokazuje historię choroby i leczenia Huberta. Dziesiątki analiz, kosztownych leków, kroplówki. 8 października kot po raz pierwszy stanął...
na cztery łapy
Po raz pierwszy normalnie jadł.
- Hubert miał bardzo dużo szczęścia - uważa Sebastian Słodki, lekarz weterynarii, który go leczył. To nie był pierwszy chory kot ze sklepowej klatki, który do niego trafił. - Problem polega na tym, że nie są one szczepione, a stres spowodowany oderwaniem kociaka od matki, zamknięciem go w klatce i wystawieniem w odwiedzanej przez tłumy klientów galerii, obniża jego odporność i uaktywnia choroby.
Doktor Słodki jest przeciwnikiem sprzedaży zwierząt (poza małymi gryzoniami i kanarkami) w sklepach. Wielotygodniowe przetrzymywanie potrzebujących przestrzeni kotów w klatkach uważa za niehumanitarne. - I nie jest to kwestia zmiany ustawy o ochronie zwierząt, bo tę mamy jedną z lepszych na świecie. Chodzi tylko o to, by konsekwentnie egzekwować jej zapisy - twierdzi lekarz.
Małgosia zna wspomnianą ustawę i wie, że za znęcanie się nad zwierzętami grożą sankcje karne, od grzywny po więzienie. Próbowała zainteresować ciężkim losem kotów sprzedawanych w galerii jedno z lokalnych towarzystw opieki nad zwierzętami.
- Chciałam im dać pełną dokumentację zakupu i chorób Huberta. Liczyłam, że działacze towarzystwa, jako obrońcy zwierząt, złożą doniesienie do prokuratury, a usłyszałam, że będzie lepiej, jeśli sama to zrobię - wspomina rozmowę sprzed kilku dni. Była rozczarowana, bo dzień wcześniej była w miejscu zakupu Huberta i to, co zobaczyła, znów ścisnęło jej serce. - Trzy persy z matową, posklejaną sierścią siedziały osowiałe w jednej klatce. Tej samej, w której kiedyś trzymano Huberta. Wyglądały na chore, miały nosy pokryte ciemną wydzieliną. Jeden z nich, z braku miejsca, leżał w kuwecie zanieczyszczonej odchodami. Klatka stała w ciemnym miejscu, przytknięta do paczek z towarem. Na klatce z persami stała jeszcze jedna klatka z kotem.
Małgosia złożyła do powiatowego lekarza weterynarii wniosek o kontrolę w sklepie zoologicznym w galerii. Opisała swój sierpniowy żywy zakup, dołączyła dokumentację kocich chorób.
Postanowiliśmy sprawdzić, jak wygląda w galeriach...
handel kotami
Sklep, w którym Hubert omal nie wyzionął ducha, należy do znanej sieci. Ma swoje punkty handlowe, m.in., w Olsztynie i Grudziądzu (też w galeriach). „U nas możesz znaleźć swoje ulubione zwierzątko, które wróci z Tobą razem do domu” - tak reklamuje się w Internecie; na planszy, którą trzyma wirtualny kot. O tym, że oprócz ulubionego zwierzątka można wnieść do domu także groźne choroby, reklama, rzecz jasna, nie wspomina.
Do minionej środy nikt jeszcze nie kupił wspomnianej trójki persów z galerii. A właściwie nikt się nad nimi nie zlitował. Są apatyczne, matowe, mają zbitą sierść. Ich klatka stoi daleko od ludzkiego wzroku. Na wystawie eksponowana jest wielka papuga, tuż przy drzwiach - króliki. Gdyby nie pomoc sprzedawcy, pewnie byśmy perskich kotów w sklepie nie dostrzegli. Rudy kosztuje 650 zł, dwa brązowe wyglądają gorzej od niego, więc ich cena spadła do 530 zł. Sprzedawczyni mówi, że mają ok. 3 miesięcy i namawia do kupna. Pytamy o szczepienia.
- Były tylko odrobaczone, ale mają książeczki zdrowia - słyszymy. Koty patrzą na nas osowiale i nawet nie chce im się zamiauczeć.
A może persy nas nie lubią, bo inaczej wypadły, gdy tuż po nas (też w środę) pojawili się w sklepie kontrolerzy z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Bydgoszczy. - Koty nie wyglądały na chore, były wesołe i miały książeczki zdrowia z informacją o odrobaczeniu, poświadczoną przez lekarzy. Pouczyliśmy kierownika sklepu o konieczności zaszczepienia kotów i ustawieniu klatki w bardziej odpowiednim miejscu. Sprawdzimy, czy realizuje nasze zalecenia - informuje Zygmunt Gadomski, powiatowy lekarz weterynarii. Tłumaczy, że polskie przepisy w sposób jednoznaczny nie regulują sposobu przetrzymywania zwierząt w sklepach zoologicznych.
- W bydgoskich sklepach sprzedają koty perskie? - dziwi się Dorota Stankiewicz, powiatowa lekarz weterynarii w Toruniu. Twierdzi, że w toruńskich sklepach handlu kotami i psami nie ma. Bywa tam na kontrolach, więc wie. - Uważam, że te zwierzęta powinny być sprzedawane wyłącznie u hodowców, bo to uchroni je przed stresem i cierpieniem.
Zdaniem Doroty Stankiewicz, powinno się znowelizować ustawę o ochronie zwierząt. - Brakuje w niej zapisów o nadzorze weterynaryjnym zoologicznych sklepów - zauważa. - I hodowli też, bo niektóre z nich pozostawiają wiele do...
życzenia
Właścicielka Huberta nie kryje rozczarowania efektem weterynaryjnej kontroli, o którą sama wniosła. - Byłam pewna, że inspekcja zbada koty na obecność chorób. Jeśli mój miał lambiozę, koci tyfus i grzybicę, to nie bardzo wierzę, że inne koty tych chorób, wraz z kuwetą i klatką, nie odziedziczyły - mówi i zastanawia się nad zawiadomieniem prokuratury o łamaniu prawa o ochronie zwierząt.
W marcu podobny problem był na Śląsku. Do lecznic trafiały dziesiątki klientów miejscowej sieci sklepów zoologicznych z chorymi kotami. Po doniesieniach w prasie, zareagował nadzór weterynaryjny. Okazało się, że w zainfekowanych sklepach brakuje informacji o pochodzeniu i zdrowiu oferowanych klientom zwierząt, a pracownicy nic nie wiedzą o opiece nad nimi. Po inspektorach weszli animalsi. Zorganizowali przed sklepami pikiety pod hasłem: „Nie kupuj kota z litości, bo zachęcony tym właściciel kolejnego uwięzi w klatce”. Akcja pomogła, koty zniknęły ze śląskich sklepów.
W Bydgoszczy, na więzienie kotów miesiącami w ciasnych sklepowych klatkach, przyzwolenie jest. Trochę to wstyd dla tych, którzy mienią się ich obrońcami.
Warto wiedzieć
Kary będą surowsze?
- Polscy obrońcy praw zwierząt chcą, by znęcanie się nad zwierzakami było surowiej karane. Projekt zaostrzonej ustawy już trafił do Sejmu. Zakłada, że za niehumanitarne traktowanie zwierząt, nawet to nieumyślne, będą grozić wysokie grzywny. Kary więzienia za okrucieństwo pozostaną takie same. Zniknąć ma handel zwierzętami na rynkach i giełdach, a wymiar sprawiedliwości ma wnikliwiej rozpatrywać doniesienia o przestępstwie.
- Przeciwnicy zmian uważają, że wystarczy konsekwentnie egzekwować obecne przepisy, a zwierzakom będzie żyło się lepiej. Tymczasem ustawowy zapis, zabraniający trzymania zwierząt w niewłaściwych warunkach, m.in., w klatkach, uniemożliwiających im zachowanie naturalnej pozycji oraz pozbawiających je możliwości niezbędnego ruchu, jest nagminnie łamany.
- Kto jest winny? Ludzie, którym z lenistwa lub obojętności na los zwierząt, tego prawa egzekwować się nie chce.