Trudno mi jednak w tej chwili ocenić, czy pacjent poniesie po tym zabiegu szkodę, jak to się mówi, na duszy i na ciele, ponieważ sama skończyłam ośmioklasową podstawówkę i uszczerbków z tego tytułu nie odniosłam - ani na umyśle, ani na zdrowiu fizycznym. Do szkoły miałam blisko, nawiązałam więź z nauczycielami, nie było kłopotów z podręcznikami, no i najważniejsze: oszczędzono mi traumy zapoznawania się z nową szkołą i innymi dziećmi. Osiem lat spędziłam w znanym sobie środowisku, mniej lub bardziej przyjaznym, ale znanym.
Od kilkunastu lat szkoła jest areną doświadczeń. Wygląda jak kawałek tkaniny rozrywany, zszywany, zwężany i naprędce sztukowany, malowany, odplamiany, itp. Ostatnio wiele słyszałam o tym, że dzieci do prawidłowego rozwoju potrzebują stabilizacji. Tyle i aż tyle. W tym przypadku wygląda na to, że niestabilni są dorośli, szarpiący się ze sobą w imię dobra dzieci. Ze studiów pamiętam, że najważniejszym zadaniem szkoły, przynajmniej na jej pierwszym etapie, jest nauczyć dziecko czytać ze zrozumieniem, pisać i liczyć. Później czas na kolejne wtajemniczenia. Do tego nie jest potrzebna segregacja młodych ze względu na wiek. Niech szkoła po prostu uczy. I tyle.
Nie wiem, czy to możliwe, żeby przy każdej zmianie rządów edukacja narodowa nie wypadała z orbity i nie dryfowała w bliżej nieznanym kierunku. Jeśli już miałoby się coś zmienić, to wolałabym, żeby szkoła zwróciła się ku klasycznej edukacji i ku dawnej, bardzo cennej relacji, uczeń - mistrz.
PRZECZYTAJ:[TEMAT TYGODNIA] Burza wokół likwidacji gimnazjów
PRZECZYTAJ:Za zgodą rodziców pójdą do szkoły lub wrócą do przedszkola